czwartek, 22 grudnia 2011

O świętach Bożego Narodzenia w Bullerbyn i nie tylko...

W ostatnich dniach trudno mi było znależć wystarczająco dużo czasu na czytanie, więc musiałam zadowolić się tylko małym co nieco : fragmentami "Dzieci z Bullerbyn " o świątach Bożego Narodzenia. Nie będę opisywać treści książki Astrid Lindgren, bo z pewnością wszyscy ją znają. To jedna z moich ulubionych dziecięcych lektur, a w przedświątecznym tygodniu czyta mi się o Bożym Narodzeniu w Bullerbyn szczególnie sympatycznie. Mimo iż rzecz dzieje się w Szwecji i dosyć dawno, to odnajduję w opisywanych historiach atmosferę świąt z mojego wczesnego dzieciństwa. Dzięki książce przypominam sobie, co wtedy czułam : ubierając choinkę, lepiąc papierowe łańcuchy, czekając przyjazdu taty ( bo pracował z dala od domu i przyjeżdżał tylko na weekendy, a czasami rzadziej ), spoglądając na niebo w poszukiwaniu pierwszej gwiazdki, dzieląc się opłatkiem i wyglądając na Świętego Mikołaja, a potem rozpakowując prezenty.

Dawno, dawno temu... gdy w domach na święta nie uświadczyło się sztucznych choinek, a w telewizji ( o zgrozo ! ) mieliśmy tylko dwa kanały - w tych dziwnych czasach święta były najpiękniejsze.W mojej ( mocno wybiórczej ) pamięci Boże Narodzenie zawsze było białe, obsypane śniegiem i szczypiące mrożnym powietrzem.

" Już od początku grudnia Lasse co dzień powtarzał w drodze do szkoły :
- Zobaczycie, że na święta nie będzie śniegu !
Robiło mi się przykro za każdym razem, gdy tak mówił, gdyż bardzo pragnęłam, żeby był śnieg. Ale jeden dzień upływał za drugim, a nie spadł nawet najmniejszy płatek, Aż tu, wyobrażcie sobie, właśnie w samym tygodniu przedświątecznym, gdy siedzieliśmy w szkole i zajęci byliśmy rachunkami, Bosse krzyknął :
- Spójrzcie! Śnieg pada !
I rzeczywiście padał. Ucieszyliśmy się tak bardzo, że zaczęliśmy krzyczeć : hurra ! "


Najprzyjemniejszą częścią przygotowań, w których ochoczo brałam udział, było ubieranie choinki ( na szczęście większość szklanych bombek jeszcze się zachowało i również w tym roku wisi na choince ). A kiedy w końcu upłynęły dni przedświątecznej krzątaniny ( dla mnie przyjemne, dla mamy pracowite ) i wreszcie nadchodziła Wigilia - rozpoczynał się czas wyczekiwania na pierwszą gwiazdkę. Oj, dłużyło mi się owo oczekiwanie, dłużyło !

" A potem nie pozostawało nam już nic innego jak CZEKAĆ ! Lasse powiedział, że te godziny po południu w dzień wigilijny, gdy się tylko chodzi i czeka, i czeka, to jest coś takiego, od czego ludzie siwieją. "
" W końcu jednak nadszedł wieczór wigilijny i jedliśmy kolację przy rozsuwanym świątecznym stole w kuchni. "


Wreszcie mogliśmy podzielić się opłatkiem. Szczerze powiem, że będąc dzieckiem kulinarnych wysiłków mamy nie doceniałam. To, na co przez cały czas czekałam, miało wydarzyć się po wieczerzy. Dziwnym zbiegiem okoliczności, zawsze gdy zjawiał się Mikołaj, taty nie było - chwilę wcześniej musiał wyjść na podwórko. Biedny tata ! - myślałam ( dopóki wreszcie go nie zdemaskowałam ) - Przegapić  wizytę takiego niezwykłego gościa to prawdziwy pech !

Jak każdy lubię sobie czasami ponarzekać : na komercjalizację świąt, na kolejki w sklepach, na brak pieniędzy i czasu ( a tyle jest przecież do zrobienia ) i w ogóle, że z tymi świętami to wiele hałasu o nic, bo przecież święta, święta i po świętach... W przypadku Bożego Narodzenia górę jednak bierze moja sentymentalna natura. Lubię wracać myślami do małej dziewczynki, którą kiedyś byłam - o oczach ogromnych jak spodki na widok niezwykłego, brodatego przybysza z workiem na plecach. I właśnie owego świątecznego zachwytu , zdumienia i entuzjazmu tej małej dziewczynce najbardziej zazdroszczę.
I mogłabym ciągnąć swoje wynurzenia jeszcze dłużej, ale i czasu trochę mało, a i czytelników  też nie chcę moją ckliwością zamęczać - kończę zatem nie nadużywając Waszej cierpliwości.
Wesołych Świąt !


Tekst został wcześniej zamieszczony na moim blogu : Morze książek

Informacje o zamieszczonym zdjęciu - żródło : www.flickr.com, właściciel zdjęcia : The Texas Collection, Baylor University, licencja Creative Commons.

Astrid Lindgren, Dzieci z Bullerbyn, Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia, 1982, s. 390

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz