sobota, 7 stycznia 2017

Co jest w świętach najważniejsze?

„Ludzie jednak zawsze niejasno zdawali sobie sprawę z problemu, jakim są początki. Zastanawiali się głośno, jak dociera do pracy kierowca pługu śnieżnego, albo gdzie autorzy słowników sprawdzają pisownię słów. Mimo to istnieje odwieczne pragnienie, by w skręconych, poplątanych, skłębionych sieciach czasoprzestrzeni znaleźć taki punkt, który można wskazać metaforycznym palcem i stwierdzić, że tutaj właśnie wszystko się zaczęło...”
Nie tak dawno pisałam o książce traktującej o jednym z największych współczesnych pisarzy fantasy (choć sam jest już niestety historią). O ile przy tamtej książce przysypiałam, tak powieści mistrza kocham i uwielbiam. W tym wpisie pozwolę sobie także na kilka słów odnośnie do ekranizacji książki. No to lu.

Jak powszechnie wiadomo, Pratchett często inspiruje się i wyśmiewa mity, bajki i znane fantastyce motywy. Tym razem wybór padł na bajki opowiadane dzieciom. Jak ta o Wróżce Zębuszce i Świętym Mikołaju.

W noc przed Nocą Strzeżenia Wiedźm (czyli w naszą Wigilię) Świat Dysku przemierza Wiedźmikołaj w saniach zaprzęgniętych w wieprze. Rozdaje dzieciom prezenty, wchodząc przez komin, wypija sherry, zjada pasztecika i rusza dalej. Powinien przynajmniej tak zrobić. Z niewyjaśnionych powodów „Grubasa” nie ma. Czy ma to związek z tajemniczą wizytą tajemniczych (i bogatych) gości w siedzibie Gildii Skrytobójców? Jaki w tym wszystkim mają udział Wróżki Zębuszki? I co w stroju Wiedźmikołaja robi Śmierć?
„Kłopot polegał na tym, że Gildia Skrytobójców przyjmowała młodych chłopców i zapewniała im doskonałe wykształcenie, a przy okazji uczyła zabijać w sposób czysty i obojętny, albo dla pieniędzy, albo dla dobra społeczeństwa, a w każdym razie dla dobra tej części społeczeństwa, która miała pieniądze; a jaka inna część społeczeństwa się liczy?”
Na to wszystko odpowiedź znaleźć musi (a raczej chce, kierowana ludzką ciekawością) Susan. Wnuczka Śmierci. Ona to, chciała odciąć się od dość niecodziennej rodziny i być normalną kobietą. Może i by była, gdyby nie potwory, które zabija pogrzebaczem.
„- Pamiętam jak przyszedłeś do Twyli. - Susan zrobiła krok naprzód. - Ta przeklęta guwernantka powiedziała jej, co spotyka dzieci, które ssą kciuki. Przypominasz sobie? A przypominasz sobie pogrzebacz? Założę się, że potem musiałeś długo się ostrzyc...
Stwór pochylił głowę i wyminął ją ostrożnie, tak uprzejmie, jak tylko potrafił. [...]”
Dzieją się niespotykane rzeczy. Dlaczego zaczęły się pojawiać takie postaci jak Bóg Kaca, Zjadacz Skarpet, czy Gnom Kurzajka?

Pratchett stworzył świat, który jest krzywym zwierciadłem naszego. Tutaj obnaża komercyjny charakter Świąt Bożego Narodzenia, w którym już dawno nie chodzi o oczekiwanie na Jezusa a o prezenty, dwanaście potraw i szał zakupów. Oberwało się także bajkom opowiadanym dzieciom. Powieść ta nie nadaje się dla najmłodszych. Pojawia się motyw koszmarów dziecięcych, sceny końcowe w zamku Zębowej Wróżki są odrobinę przerażające.

Ogromnie podobały mi się postacie. Oczywiście Śmierć skradł moje serce już dawno. Dla mnie ten bohater jest uroczy, gdy próbuje zrozumieć ludzką naturę. On jest dosłowny i prostolinijny. Nie rozumie, gdy ktoś używa ironii. Urzekła mnie także jego radość ze sprawiania dobroci. Pratchett przestawia Śmierć jako kościotrupa z kosą, to prawda, ale jest on niezwykle serdeczny, miły i ma zawsze dobre intencje. Tutaj poznałam jeszcze Śmierć Szczurów. Kolejna przeurocza postać. Nie wiem dlaczego, ale podobało mi się to, że porozumiewał się TYM GŁOSEM, mówiąc PIP. Słodkie.
„TO OFICJALNY LIST DO WIEDŹMIKOŁAJA. NADAWCA PISZE... - zaczął i raz jeszcze spojrzał na papier. NO, CAŁKIEM SPORO PISZE, MUSZĘ ZAUWAŻYĆ. TO DŁUGA LISTA. STEMPLE BIBLIOTECZNE, KSIĘGI KATALOGOWE, OŁÓWKI, BANANY...
- Bibliotekarz prosił Wiedźmikołaja o to wszystko? - zdziwił się Ridcully. - Dlaczego?
NIE WIEM, odparł Śmierć. Była to dyplomatyczna odpowiedź. Zasłaniał palcem wzmiankę o nadrektorze. Nawiasem mówiąc, „kaczy kuper” po orangutańsku był całkiem interesującym zygzakiem.”
To tylko początek postaci, jakie możemy tutaj znaleźć, Albert, Susan, Herbatka, magowie, skrytobójcy, złodziejaszki... Jak zwykle Pratchett z rękawa wyciągnął mnóstwo barwnych osobowości. Jest ich tyle, że klawiatury mi zabraknie i wszystkich nie opiszę. Każda z nich jest bardzo dobrze napisana. Może nie są wielowymiarowe, są proste i zabawne. Zawsze się zastanawiałam skąd Pratchett bierze tyle pomysłów. Każda książka, bohater, zdarzenie są niepowtarzalne i oryginalne. To prawda, że sięga po klasykę, baśnie, legendy i rzeczywistość, lecz wszystko traktuje inaczej, wyśmiewa, wyolbrzymia, przewraca na drugą stronę.

Kilka słów odnośnie do filmu. Jestem rozczarowana. Brakowało mi dynamiki, dowcipu, spojrzenia Pratchetta. Mimo że książka została zekranizowana w dwóch częściach, to jeszcze była mooooocno okrojona. I Śmierci Szczurów nie było za dużo. Nawet nie powiedział PIP, ale odezwał się zwykłymi słowami. Nie dość, że pojawił się raz, czy dwa to jeszcze odebrali mu cały urok. Choć przyznam, że bardzo podoba mi się dobór aktorów. Mistrzowski. Mogłabym oglądać film dla samej Susan, czy Herbatki.
„Magowie patrzyli, jak przewraca się duży, zakrzywiony plaster stołu. Coś przecięło wszystko – drewno, materiał, talerze, sztućce, jedzenie. Dziekan przysiągłby, że świeca, która stała na drodze niewidzialnego ostrza, przez chwilę świeciła tylko połową płomienia, nim wreszcie knot uświadomił sobie, że nie jest to właściwe zachowanie.”
Podsumowując, powiem, że warto sięgnąć po „Wiedźmikołaja”. Niekoniecznie trzeba znać wcześniejsze tomy. Nie znam cyklu o Śmierci, a nie miałam żadnego problemu z nadążeniem za historią. Polecam tę książkę każdemu wielbicielowi wartkiej akcji, czarnego humoru i dobrej fantastyki. 9/10

Recenzja ukazała się także na moim blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz