piątek, 30 grudnia 2011

A w Wigilię przyjdzie Niedźwiedź - Janosch


Moja pierwsza tegoroczna lektura świąteczna (będzie jeszcze jedna najmniej ;) ).

Książeczka ta to kalendarz adwentowy. Każda opowiastka ma konkretną datę i tak właśnie ją czytaliśmy (no dobra, ze dwa razy zdarzyło się, że musieliśmy "nadganiać").

Niektórzy pewnie dobrze znają Janoscha i jego opowiastki o Misiu, Tygrysku, Mai Papai i innych postaciach. Ja za dobrze ich nie znam, jestem w trakcie jeszcze jednej jego książki "Na pociechę coś pysznego". Co mogę więc powiedzieć? Hmm, nie do końca trafia do mnie absurdalny nieco humor.

I choć w tym nietypowym trochę kalendarzu adwentowym występują pewne ważne rzeczy i przekazywane są dobre wartości - przyjaźni, pomocy bliźnim, to są i takie, które chyba nie powinny znaleźć się w książce dla dzieci. Jakie? A choćby historyjka uwodziciela kota Mikesza, który w poszukiwaniu ciepłego kąta na zimę, zostawił swoje trzy (!) żony i wprosił się do Cioci Gąski, z którą "żył jak mąż z żoną". Jestem tolerancyjna i wyrozumiała, ale przyznam, że mnie trochę zamurowało, na szczęście dziecko moje jakoś mało zwróciło na to uwagę.

To, co mi się podobało, to niektóre urywki, np. o tym, jak nadleśniczy Polanko pomaga Wenclowi Wenclowi albo historia Rozalki Patrzałek, która choć smutna, podana została w taki normalny sposób, łatwo przyswajalny dla dziecka.

W związku z tym wszystkim sama nie wiem, czy polecać czy nie? Jeśli ktoś zna i lubi te opowiastki pewnie polecać nie muszę, a jeśli nie, to chyba nie jest to najlepsza książka na początek przygody z Misiem i Tygryskiem (ta druga, którą czytam jest już znacznie lepsza). Zdecydujcie sami!

czwartek, 29 grudnia 2011

„Bożonarodzeniowe opowieści niezwykłe” - Karen Kingsbury

    „Kiedy już siedział za kierownicą, bezpiecznie ukryty przed wzrokiem postronnych, wreszcie mógł pozwolić płynąć łzom. Czuł, że nigdy nie zapomni tego, co właśnie się na jego oczach wydarzyło. Jako policjant, niemal codziennie miał do czynienia z przemocą i gwałtem. Tej nocy jednak ktoś przypomniał mu, że dobro i miłość naprawdę istnieją.”*

    Święta Bożego Narodzenia to czas kiedy człowiek staje się lepszy, czujniej się rozgląda, jest bardziej skory do pomocy, no bo w ten czas nikt nie powinien być sam smutny czy też głodny. Ale Boże Narodzenie to też wiara w to, że jeśli bardzo czegoś pragniemy i usilnie się modlimy może zdarzyć się cud. Bo to czas w którym to jest najbardziej prawdopodobne.

    „Bożonarodzeniowe opowieści niezwykłe” jest zbiorem jedenastu opowiadań mówiących o tym co tak naprawdę jest ważne w święta, o wierze i cudach. O tym co najważniejsze. Opowiadania są różne, jedne mówią o tym, że zawsze możemy spotkać kogoś kto nam pomoże, nawet gdy czujemy, że sytuacja jest już beznadziejna. A pomoc przychodzi od osób, których mogłaby nie obejść sytuacja potrzebującego (Pomocna dłoń). Inne z kolei mówi o niepodważalnym cudzie. W szpitalu leży młody mężczyzna, który umiera, cała rodzina modli się by przeżył, gdy dowiaduje się tym sąsiadka staruszka mówi rodzinie, że Bóg zabierze ją zamiast mężczyzny i... tak się dzieje (Najcudowniejszy czas w roku). „Podarunek Jessiki” jest historią w której sześcioletnia dziewczynka próbuje sprawić by jej rodzice na nowo się w sobie zakochali, nie jest to takie proste, ale jeden gest, jedno zdarzenie może odmienić wszystko. Kolejna historia jest o chłopcu z niezwykle rozwiniętą wyobraźnią, pewnego dnia powiedział matce, że idzie do swojego idola. Kobieta zgadza się bo zawsze tak mówi i się zgadza. Gdy okazuje się, że poszedł naprawdę zaczyna poszukiwania, każda sekunda jest ważna... Gdy go odnajdują jest z kobietami, które w dziwny sposób po chwili znikają  (Świąteczne anioły).

    Wymieniłam tylko parę tytułów, ale wszystkie wywarły na mnie ogromne wrażenie... ponownie. Nie ma tu gorszych i lepszych opowiadań. Każde ma w sobie coś co porusza w czytelniku wszystkie możliwe uczucia. Ta książeczka pozwala się zatrzymać i pokazać, że oprócz choinki, karpia i prezentów liczą się też inne rzeczy.  „Bożonarodzeniowe opowieści niezwykłe” wywarły na mnie niesamowite wrażenie i z pewnością będę do nich wracać co roku gdyż jak każdy człowiek potrzebuję takiej dawki emocji aby uwierzyć jeszcze bardziej i sama się zatrzymać i pomyśleć.
    Ciekawie są tu przedstawione postacie. W każdym z opowiadań widać różne typy osobowości zmagające się z tym co niesie im los. Patrzymy jak na to reagują i sobie z tym radzą. W wielu przypadkach mają prawo się załamać, poddać, ale nie... oni walczą do końca.
    Opowiadania czyta się szybko i przyjemnie. Są pisane nieskomplikowanym językiem oraz z niesamowitą dawką emocji, których czytelnik nie może nie zauważyć. Po prostu magiczna...

*str. 12
Autor: Karen Kingsbury
Tytuł: Bożonarodzeniowe opowieści niezwykłe
Wydawnictwo: KDC
Rok wydania: 2002
Liczba stron: 79

środa, 28 grudnia 2011

William Wharton „Wieści”

Muszę przyznać, że głupio mi się zrobiło, kiedy zorientowałam się, że wyzwania jest bliżej koniec niż początek, a ja nie opublikowałam jeszcze żadnej recenzji. Dlatego dziś będziecie mogli przeczytać recenzję książki, którą przeczytałam w zeszłym roku, a która na zawsze pozostanie w mojej pamięci. To dzięki niej zaczęłam chwytać za pozycje Pana Whartona.  

Wyd. Zysk- S-ka,
Poznań 1995, 251 stron
Ocena: 9/10 Niecodzienna


Na mojej drodze , wyłącznie dzięki wyzwaniu Znalezione pod choinką stanął William Wharton, kolejny wspaniały twórca literatury współczesnej. Autor nie tworzył pod swoim nazwiskiem, lecz pod pseudonimem. Książki tegoż pisarza – powieści obyczajowo- psychologiczne - różnią się od wielu innych, gdyż ich bohaterem jest alter ego pisarza, czyli druga tożsamością, druga osobowość wewnątrz tej samej osoby. W swoich powieściach Wharton przekazywał filozofię życiową – według niego powinniśmy wykorzystać każdą chwilę do ostatniej kropli. Co do dorobku literackiego autora, to jedna z jego najsłynniejszych powieści – „Ptasiek” została zekranizowana i równie entuzjastycznie przyjęta przez odbiorców jak sama książka. Pisarza należy także kojarzyć z książką „Tato” czy „W księżycową jasną noc” . Mimo nieprzychylności krytyków autor jest bardzo lubiany w Polsce a jego powieści zawsze były na listach bestsellerów.

Popularna powieść Whartona, jaką są „Wieśći” opowiada o kilku dniach w czasie Świąt Bożego Narodzenia, które Will i Loretta z synem Benem spędzają, jak co roku, w starym młynie pięknie położonym w dolinie Morvandeon we Francji.  Na święta przyjeżdża również dawno nie widziana trójka najstarszych dzieci. Za pomocą gałązek ostrokrzewu, choinki i bożonarodzeniowych pierników Will próbuje wyczarować magiczną atmosferę Świąt, jednak w sercu wciąż czuje niepokój. Nie jest pewien czy znów odnajdzie przy stole tą samą, co rokrocznie radość mimo, że jego małżeństwo przechodzi kryzys. Whorton ukazuje w książce problemy rodzinne, które mogłyby dotyczyć każdego z nas.           

Po przeczytaniu pozycji nie mogłam ochłonąć, gdyż autor naprawdę postarał się, Ukazał nam rodzinę, która utożsamiała każdego z nas i pokazał, że nawet w najpiękniejszy dzień roku, jakim są Święta Bożego Narodzenia, mogą trapić nas zmartwienia dnia codziennego. Właśnie to najbardziej mnie poruszyło. Wharton nie ukazuje nam nierzeczywistych stworzeń, czy tworów ludzkiej wyobraźni. Czarno na białym „tacy jak my” pozwalają nam z chęcią chwycić za książkę. Rzeczywiści bohaterowie, tworzący świat przedstawiony pomagają nam z prędkością światła przejść przez lekturę.

Kolejną rzeczą, jaką ujął mnie autor jest motyw zdrady, który pojawia się w powieści. Will i Loretta mogliby wydawać się idealnym małżeństwem – są ze sobą od 30 lat. Dla mnie niemożliwością wydawała się zdrada po tak długim czasie bycia razem. Jednak w każdym związku następuje kryzys, co nie oznacza, że to koniec wielkiej miłości i trzeba od siebie odejść. Zdrada to próba. Tak jak możemy przeczytać w wypowiedzi internautki : „ Czasem zdrada coś kończy…rozpada się jedność jak opuszczone szkło. Nie da się poskładać do kupy zdradzonego szczęścia. Nigdy już nie będzie tak samo, żal pozostanie na zawsze, jak wbity w serce nóż a wspomnienia powrócą przy każdej sprzeczce. Dlatego trzeba wybaczyć (…) ” zawsze jednak musimy pamiętać o tym, że wystarczy wybaczyć i dać szansę drugiej osobie. Wiem, że jestem jeszcze młoda, nie doświadczyłam nigdy zdrady i niektórzy mogą się nie zgadzać z moimi powyższymi rozważaniami.  Mimo to myślę, że jeśli się kogoś naprawdę kocha, jeśli się mu przyrzeka słowami przysięgi małżeńskiej : „ ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci.”  Powinno się też umieć komuś wybaczyć. Z pewnością nie jest to łatwe, gdyż osoba ta, zdradzając nas ogromnie rani. Wspomnienie to pozostaje na wiele lat. Jednak myślę, że nie równa się ono z w tymi wszystkim dobrymi chwilami, które przeżyło się razem. Choć jestem za wybaczaniem niewierności ( oczywiście jeśli to nie powtarza się notorycznie) muszę przyznać, że nie wiem jak postąpiłabym w takowej sytuacji. Ale miejmy nadzieję, że nie będę musiała się borykać z takimi problemami ;)   

Powieść, która przekazuje nam wiele wartościowych rzeczy, pisana jest prostym i lekkim językiem, dlatego książkę czyta się szybko i z uśmiechem na ustach. Wharton szczególnie ujął mnie podział rozdziałów ( z pewnością nie zdradzę wam co i jak – musicie zobaczyć to sami ;D ). Oczywistością jest to, że mam również swój ulubiony rozdział. Jest nim część powieści, w której nie mówi tylko narrator, ale wszyscy bohaterowie opisują swoje przeżycia związane z wydarzeniami mającymi miejsce w ich życiu.  Myślę, że autor chciałam nam pokazać w ten sposób, że każdy odbiera inaczej sytuacje, które mają miejsce w naszym żywocie. Myślę, że tym samym uświadomił nas, że częste nieporozumienia zawdzięczamy różnemu rozumieniu prawdy przez każdego człowieka. Pisarz ukazuje nam przez swoje dzieło jedną wielu filozofii życiowych.

Wiele miejsca w mojej recenzji poświęciłam moim odczucia ogólnym na temat owej pozycji, jednak należy jeszcze wspomnieć o fenomenalnych bohaterach, którzy wzajemnie się dopełniają.  Najbardziej moją uwagę skupiła Loretta i Will, którzy mimo iż byli małżeństwem, diametralnie się różnili. Loretta- pozornie spokojna nauczycielka, a zarazem wesoła i pełna życiowego spokoju kobieta. Will – niepoprawny filozof, myśliciel, z którym niewiele osób wytrzymałoby. Szczególnie podziwiam Lorettę, która, mimo specyficznego zachowania swojego męża, wytrzymuje z nich już od 30 lat. Will zdobył zaś moje uznanie swoją zimną krwią w podbramkowych sytuacjach. Bardzo polubiłam też Bena, choć początkowo wydawał mi się nadętym, zadumanym w swoich sprawach nastolatkiem. 

Podsumowując stwierdzam, że William Wharton wykonał kawał dobrej roboty pisząc ową książkę.  Powieść mogę polecić każdemu, kto chce uciec od własnych problemów, odpocząć. Będzie idealna, aby rozważyć to i owo, jak również zrelaksować się po ciężkich dniach minionego tygodnia. Więc tak jak mówił Zafon : „Istniejemy, póki ktoś o nas pamięta.”  tak długo również będzie istnieć pamięć o danym autorze i jego dziele, dopóki my będziemy o nim pamiętać. Dlatego nie zapomnijmy o Whartonie i jego niezwykłych powieściach….

RECENZJĘ znajdziecie również TU ;)

"Wigilie polskie - Adam Mickiewicz", Barbara Wachowicz


"Wigilie polskie" zapowiadały się początkowo równie atrakcyjnie jak wycieczka zakładowa do Huty Katowice. Na początek bowiem Autorka zasypuje nas wspomnieniami ze swoich Wigilii lat dziecinnych, a chwilę później serwuje nam krótka historię kolędy polskiej. We wspomnienia, choć pełne uroku, ciężko mi było się wczuć, kolęd natomiast lepiej słuchać (a jeszcze lepiej śpiewać), niż je czytać. Choć i w tej dziedzinie trafiły się ciekawostki, jak ptasie kolędy Stanisława Herakliusza Lubomirskiego (czasy Sobieskiego), bożonarodzeniowe hymny Kochanowskiego (okazały się zbyt monumentalne, żeby zawędrować pod strzechy - ostatecznie kto chciałby śpiewać monumentalną kolędę?), jak również fakt, że większość aktualnie najpopularniejszych pieśni bożonarodzeniowych na początku XIX wieku uważana była za ... niepoważną i nie była zalecana w liturgii.
Wszystko się zmieniło, gdy dobrnęłam wreszcie do części mickiewiczowskiej. Wigilia dla naszego wieszcza była szczególną datą, gdyż, jak może niektórzy pamiętają, był on łaskaw tego dnia przyjść na świat, w dodatku rodzice nadali mu imię Adama (imieniny 24/12), więc poeta do końca życia był skazany na łączenie uroczystości.
Często zdarzało się zatem, że 24/12 był nie tylko okazją dla jego rodziny i znajomych nie tylko do świętowania wigilii Narodzenia Pańskiego, ale także fetowania samego Adama.
Z większości tych spotkań, przynajmniej od czasów studenckich, zachował się bogaty materiał wspomnieniowy. Barbara Wachowicz miała więc sporo okazji, aby zaprosić nas na spacer śladami Adama Mickiewicza... od Wigilii do Wigilii.
Wiele z tych spotkań trafiło na karty literatury w tym najsłynniejsze: wigilia 1823 (w "celi Konrada"), utrwalona na kartach trzeciej części "Dziadów" oraz feta na cześć Mickiewicza z 1840, której echa znajdziemy u Słowackiego w "Beniowskim".
Najciekawsze było jednak samo życie Mickiewicza - charyzmatycznego młodego człowieka chronionego przed życiowymi przykrościami przez jego talent poetycki (i ludzi, którzy potrafili go docenić). Jak już nawet wyrok za konspirację - to dzięki solidarnej postawie kolegów - z rekordowo niskim wyrokiem. Zesłanie - nie na Syberii, a na Krymie, zresztą dzięki wsparciu rosyjskich arystokratów (również wielbicieli jego poezji) dość szybko zakończone. Z łatwością odnajdywał się w wyższych sferach (których przychylność miała jednak swoje granice, żaden z wysoko ustosunkowanych nie chciał wydać za niego swojej córki). Fanek miał pewnie nie mniej niż współczesny celebryta, w dodatku wiele z nich okazywało swój zachwyt w sposób czynny. Nawet to, że nie spieszył się do Powstania Listopadowego jakoś mu wybaczono, wielu uważało, że szkoda by było, gdyby taki talent padł od zabłąkanej kuli.
A do tego w regularnych odstępach czasu wypluwał kolejne arcydzieło.
I nagle ta złota passa się skończyła. Nie wiadomo, czy przyczyniły się do tego troski rodzinne, czy może toksyczna fascynacja Towiańskim, w każdym razie "wiek męski- wiek klęski" stał się faktem i wieszcz używał pióra co najwyżej do napisania kolejnego artykułu bądź wykładu.
Ciekawe, czy jest jakieś wyjaśnienia, dlaczego tak a nie inaczej potoczyły się losy wieszcza na drogach literatury?
"Wigilie Polskie" maję jednak także trzecie dno. Zza historii pewnego poety wyłania się los całego pokolenia, pierwszego wychowanego (a często i urodzonego) pod zaborami, pierwszego z licznych "straconych pokoleń". Brak własnego państwa dramatycznie ograniczył ich możliwości życiowe. Próby niezależnej aktywności często kończyły się zesłaniem, przedwczesną śmiercią, konfiskatami, przymusową emigracją. Jeśli kariera, to raczej za granica (Domeyko).
Nie mogę wyjść z podziwu, że po ponad stu latach takiej obróbki, nad Wisłą jeszcze ktokolwiek mówi po polsku.

Polecam tę nietypową świąteczną lekturę.

Czas zamknąć pewien etap...


Marcie wiedziała, że Bobby nigdy nie wróci do zdrowia. Liczyła się z najgorszym, oczekiwała, że śmierć będzie wybawieniem, przynajmniej dla niego. Miała nadzieję, że ona sama wyjdzie ze stanu zawieszenia, w którym trwała przez ostatnie lata, zacznie nowy etap w życiu. Miała dopiero dwadzieścia siedem lat i mnóstwo możliwości przed sobą: mogła się kształcić, podróżować, poznawać nowych ludzi.

Autor: Robyn Carr
Wydawnictwo: Harlequin / Mira
Wydano: listopad 2011
Pierwsze wydanie: 2008
stron : 272
seria: Powieść obyczajowa
oprawa: miękka

Czy tęsknię za zimą? Raczej nie. Jednak lubię książki z klimatem i cudownymi okładkami o ciekawej i interesującej scenerii. Tak właśnie jest z najnowszą powieścią Robyn Carr, z której książkami nigdy wcześniej nie miałam przyjemności się zapoznać. "Pożegnanie z przeszłością" ma właśnie taką klimatyczną i o zimowej scenerii okładkę. Widok zimy nie przeraża, wręcz przeciwnie ma się jakąś dziwną chęć na to, by odwiedzić tę chatkę pośród drzew, gdzieś z dala od miasta, a to wszystko obsypane białym puchem...
Robyn Carr stworzyła nie tylko wspaniałe widoki, piękne miejsca czy świąteczną atmosferę, ale przede wszystkim stworzyła bardzo realistyczne postaci.

Więcej na BLOGU-KLIK

wtorek, 27 grudnia 2011

„Zdążyć przed pierwszą gwiazdką” - Katarzyna Grochola

    „Marzenia są po to, żeby je spełniać.”*

    Książeczka z tytułem, który może zmylić czytelnika. Przedstawia obraz trzech kobiet w różnych sytuacjach ich  życia.

    Trzy kobiety i trzy historie. Pierwsza zatytułowana właśnie „Zdążyć przed pierwszą gwiazdką” mówi o Natalii, która w dzieciństwie patrzyła na rozpad małżeństwa jej rodziców. Od tej pory zgorzkniała matka wpajała jej, że mężczyźni zawsze kłamią i są samym złem. Dziewczynka słysząc dzień w dzień takie słowa z czasem przestała ufać mężczyzną. Gdy już dorosła była samotna, pewnego dnia tuż przed Wigilią zaczęła myśleć o tym co było i ile prawdy było w słowach matki, naprawdę każdy mężczyzna jest taki sam? A może sąsiad, ten sąsiad jest inny?
    „On jeszcze nie wie, że mnie kocha” mówi o kobiecie porzuconej. Właśnie odchodzi od niej ukochany, a ona nie wie czemu. Nie rozumie jego zachowania ani tego czemu rozpadł się jej idealny związek. Zaczyna obwiniać siebie,  że za mało się starała, nie dbała o siebie ani o niego. Postanawia na niego czekać ile będzie trzeba, nawet do końca życia... Przecież kiedyś musi zrozumieć, że ją kocha... prawda?
    „Scarlett O’Hara z Pilawki Górnej” zaś jest o Zofii, która została potrącona na drodze przez Roberta, który odwozi ją do szpitala i z jakiś powodów nie potrafi jej zostawić. Gdy ona jest w śpiączce siedzi przy niej i nawet jedzie do jej miejscowości by dowiedzieć się czegoś o niej, a gdy wraca opowiada jej czego się dowiedział. Gdy dziewczyna się budzi czuje się niepotrzebny i odchodzi... Jednak przez ten czas coś się stało, zakochał się w dziewczynie. Podda się czy zawalczy?

    Mam mieszane uczucia co do tej książeczki. Gdybym wiedziała jaka jest jej zawartość to z pewnością nie sięgnęła bym po nią w czasie świąt. Spodziewałam się czegoś wesołego z wątkiem miłosnym czy coś w tym stylu, a dostałam coś co napawa melancholią i zmusza do przemyśleń. Co prawda pierwsze opowiadanie dzieje się w czasie świąt, ale głównym tematem są uczucia kobiet w ważnych momentach ich życia. Pokaz tego jaki wpływ mają na nie bliscy, zdarzenia oraz inne czynniki. Każde z trzech nowelek czegoś uczy. Pierwsze pokazuje, że czasem warto zaufać i nie zawsze trzeba robić co wpajają nam rodzice, drugie pokazuje psychikę kobiety porzuconej, trzecie zamówi y się nie poddawać i walczyć o szczęście.
    Postacie właściwie już zostały opisane i nie ma tu nic do dodania. Kobiety, które muszą poradzić sobie z tym co niesie im los. W „On jeszcze nie wie, że mnie kocha" jest bardzo ciekawy obraz kobiety porzuconej...
    Książki Grocholi lubię bardzo, ale ta jakoś mnie nie zachwyciła specjalnie, jednak dała do myślenia. Polecam fanom tejże pisarki.

*str. 93
Autor: Katarzyna Grochola
Tytuł: Zdążyć przed pierwszą gwiazdką
Wydawnictwo: Agora SA
Rok wydania: 2002
Liczba stron: 95

"Holiday" reż. Nancy Meyers


Nie jestem fanką komedii romantycznych, Kate Winslet, Cameron Diaz (jakoś mierzi mnie jej twarz i gra), ale masa dobrych opinii pchnęła mnie ku temu filmowi. No cóż, magia świat to magia świąt, może i ona sprawia, że komedie romantyczne są bardziej zjadliwe?

Bohaterkami są dwie całkiem ciekawe damy, jedna cierpi na nadmiar wylanych łez, druga na zdecydowany brak jakichkolwiek łez. Oprócz tego łączy je oczywiście problem z facetami i brak obrączki na palcu. Każda zamiast łapać świąteczny nastrój i zarażać nim widzów popadają w depresję, którą wyleczyć postanawiają... zamianą domów. Tutaj trochę śmiechu z samego początku, kto na lodzie próbował w szpilkach chodzić ten wie!
Potem robi się już ckliwie. Atmosfery świąt, nie widać, ani nie słychać. Na chwilę zawita na ekrany, gdy wejdziemy do rodzinnego domu jednego z facetów, tutaj choinka, kokardy. Ha, nawet ta ckliwa atmosfera zaczyna mieć smaczek. Jednak kurtyna w dół dla tego nastroju, znowu na scenę wchodzi typowy klimat komedii romantycznej.

Podsumowując? Za mało świat, za dużo romantyzmu, za dużo kombinatorstwa, za mało dobrych scen, za mało dobrej muzyki. Świat filmu i książki przedstawiony jak nudna scena dla oklepanego dramatu. Nie wykorzystany potencjał dobrej historii

2/10

Stokrotkowy zawrót głowy

Dopiero w te święta przeczytałam hit ubiegłego sezonu „Stokrotki w śniegu” Richarda Paula Evansa. Książkę, której autor deklaruje: „zapragnąłem napisać prawdziwie bożonarodzeniową opowieść o odkupieniu.” Jego wzorem (choć niedoścignionym) była „Wigilijna Opowieść” Charlesa Dickensa, którą podobno ogląda co roku w wykonaniu lokalnego teatru, a która zawsze pozwala mu poczuć ducha Bożego Narodzenia. Choć zawiedziona tą lekturą z jednym punktem przedmowy do czytelnika zgadzam się zupełnie, autor napisał baśń, której akcja zahacza o święta.

Na moje wrażenia z lektury zapraszam do Słowiarni.

"Najgłupszy anioł" Christopher Moore

tytuł oryginału: Stupidest Angel
tłumaczenie: Jacek Drewnowski
wydawnictwo: MAG
data wydania: listopad 2006 (data przybliżona)
liczba stron: 284
ocena: 5/6

opis:
"Do Bożego Narodzenia został dzień (dobra, powiedzmy, że prawie tydzień) i w całym maleńkim miasteczku Pine Cove w Kalifornii mieszkańcy pochłonięci są kupowaniem, zawijaniem, pakowaniem i, ogólnie rzecz biorąc, wczuwaniem się w świąteczny nastrój. Ale nie wszyscy odczuwają tę radość. Mały Joshua Barker rozpaczliwie potrzebuje świątecznego cudu. Nie, nie leży na łożu śmierci; nie, nie zaginął mu pies. Ale Josh jest przekonany, że widział, jak Mikołaj obrywa łopatą po łbie i teraz nasz siedmiolatek modli się tylko o jedno: proszę, Mikołaju, powstań z martwych. Ale moment! Gdzieś w powietrzu czai się anioł. (W powietrzu, łapiecie) To nie kto inny, jak archanioł Razjel, który zstąpił na Ziemię w poszukiwaniu dziecka, którego życzenie należy spełnić. Niestety, nasz anioł nie należy do tych, których aureola świeci najjaśniej. W mgnieniu oka zawali swoją świętą misję i ześle na mieszkańców Pine Cove bożonarodzeniowy chaos, którego kulminacją stanie się najśmieszniejsze i najstraszniejsze świąteczne przyjęcie, jakie miasteczko widziało."


To moje pierwsze spotkanie z twórczością Christophera Moore'a. Co mi się od razu rzuciło w oczy- Moore ma proste, ale ładne okładki. Zapewne wszystkie jego książki zgromadzone w biblioteczce cieszą oko ;)

Może się i tak zdarzyć, że święta Bożego Narodzenia Was nudzą. O tak, niektórzy nie czują "magii świąt". Zatem czy nudzicie się na rodzinnych spotkaniach? Przejadła Wam się ta lukrowa atmosfera? Te grzeczności? Te książki o tym jak to najgorszy drań się nawraca? Filmy o szczęśliwych rodzinkach? 
Jeśli, więc chcecie "odetchnąć" od spokojnych, normalnych świąt musicie sięgnąć po książkę Moore'a.

Jeśli ktokolwiek nawet pomimo tytułu spodziewał się w miarę normalnej książki traktującej o świętach- nic bardziej mylnego! Święta w Najgłupszym aniele są zwariowane! W żadnym razie nie można tu mówić o normalności skoro już w pierwszej scenie miejscowy drań okłada workiem lodu pomocnicę Mikołaja z Armii Zbawienia, która jest jego byłą żoną... A dalej jest jeszcze lepiej... Nie będę wymieniać tu wszystkich tych dziwnych postaci czy zdarzeń, najlepiej jeśli dacie się zaskoczyć.

Jak widzicie nie zaczyna się niewinnie i spokojnie, nie kończy się także grzecznie. Książka wciąga od pierwszych stron, czyta się szybko, a fabuła co i rusz się zapętla. Jakby tego było mało całą sytuację jeszcze bardziej komplikuje nasz tytułowy bohater, archanioł Razjel, który robi całkiem spore zamieszanie...

Postać anioła w tej książce bardzo mi się spodobała. Pozostali bohaterowie są trochę szablonowi, ale mamy tu całkiem niezły misz-masz dzięki czemu nie zwraca się na to takiej uwagi. Natomiast archanioł jest bardzo oryginalny. Trochę głupkowaty, ale uroczy ;) Nie spotkałam się jeszcze z taką postacią anioła w żadnej powieści i tu duży plus dla autora.

Polecam tę książkę, szczególnie dla tych znudzonych świętami ;) Ale nie tylko dla nich, również dla tych, którzy chcą poprawić sobie humor. Jeśli kogoś zdziwi to natężenie szaleństwa, mam dla niego jedno słowo- Kalifornia. I już nic tłumaczyć nie trzeba :D (jak to mówią: Kraina czubków i owoców :P)

Ironią losu jest to, że w książce ośmieszającej święta Bożego Narodzenia poczułam więcej klimatu świąt niż w ostatnio przeczytanym Bożym Narodzeniu w Lost River :P

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Opowieść wigilijna Charles Dickens

Przeczytałam dwa tygodnie przed świętami. Chyba troszkę za wcześnie.
Nie ma chyba osoby, która nie znałaby opowieści o skąpym kupcu Ebenezerze Scroogu i jego przemianie w czasie nocy wigilijnej.
Scrooge jest samotnikiem, nie lubi ludzi, nie lubi świąt i dba jedynie o pomnażanie majątku. Nie rozumie, o co chodzi z tym całym zamieszaniem spowodowanym świętami, to tylko kolejny dzień, w którym ludzie robią sobie wolne, aby nie iść do pracy. W noc wigilijną przychodzi do niego duch, jego zmarłego wspólnika Marleya. Chcąc przestrzec Scrooga przed losem, jaki spotyka ludzi, którzy nie okazywali serca bliźnim zapowiada wizytę trzech duchów; przeszłych, teraźniejszych i przyszłych Świąt Bożego Narodzenia. Scrooge początkowo nieufny z czasem zaczyna rozumieć, jaka czeka go przyszłość, jeśli nie zmieni swojego postępowania.
Opowieść wigilijna to taka bajka-przypowiastka, którą najlepiej czytać w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Nie wiem, czy lektura tej książeczki w innym czasie potrafi wywołać takie wzruszenie, jakie wywołuje w tym szczególnym okresie. Nie wiem, czy czytana latem, na gorącym piasku potrafiłaby wywołać podobne wzruszenia i podobne refleksje nad własnym stosunkiem do Świąt i do życia.
Dlatego polecam, właśnie w tym szczególnym okresie.
Mnie się podobało, ale nie jest to lektura, do której chciałabym wracać.
Na pewno znacie filmowe adaptacje, ale nie wiem, czy wiecie, że na jej podstawie powstał też musical "Scrooge"- całkiem udany.

niedziela, 25 grudnia 2011

"Boże Narodzenie w Lost River" Fannie Flagg

tytuł oryginału: Redbird Christmas
tłumaczenie: Anna Kołyszko
wydawnictwo: Reader's Digest
data wydania: 2006 (data przybliżona)
liczba stron: 102
ocena: 2/6
opis:
"Oswald T. Campbell ze względu na zły stan zdrowia musi opuścić Chicago i przenieść się w cieplejsze okolice. Nie stać go na Florydę ani Kalifornię. W grę wchodzi jedynie wyjazd do Lost River w stanie Alabama. I choć miasteczko jest zabitą deskami dziurą, a jego mieszkańcy to banda ekscentryków, Oswald znajduje tam wszystko, czego dotąd brakowało mu w życiu."


Z twórczością Fannie Flagg spotkałam się wcześniej czytając Smażone zielone pomidory. Książka niezbyt przypadła mi do gustu, ale miała szczególny klimat. Po kolejnej powieści jej autorki wiem już dlaczego nieszczególnie lubię jej dzieła: to takie przyjemne opowiastki o niczym. Pewnie polubię je dopiero za jakieś 30-40 lat :P
Póki co jednak niespecjalnie na mnie działają, nie wzruszają mnie. Wprawdzie czytałam okrojoną o ponad połowę wersję Reader's Digest, ale wątpię, żebym wiele straciła. Może jedynie końcówka nie była taka "pospieszna" i ogólnikowa. 
Książka ma klimat z rodzaju tych jakie można spotkać w Smażonych zielonych pomidorach, ale niestety klimatu świąt ani trochę nie poczułam.
 
Niewiele mogę napisać na temat Bożego Narodzenia w Lost River. Może tyle, że jakimś dziwnym trafem wyobraziłam sobie historię osadzoną w jakiejś wiejskiej posiadłości/domku w górach, może jakiś romans, może zwykła obyczajówka, a wszystko to okraszone przyjemną świąteczną atmosferą i oprószone śniegiem. Co otrzymałam? Opowieść o starszym panu, małej dziewczynce i mieszkańcach niewielkiego miasteczka w stanie Alabama. A wszystko okraszone... Rzeką bogatą w faunę nadwodną i podwodną oraz upały...
Co mnie bardzo zdenerwowało to fabuła prosta jak drut (ŻADNYCH przeciwności losu, wszystko idzie tak jak sobie bohaterowie wymarzą) i zakończenie mdłe, ckliwe i do bólu naiwne. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart. A może ja nie jestem za młoda tylko za stara na takie opowiastki?

Nie chcę zniechęcać do tej książki. Mnie się nie spodobała, ale może komuś szczególnie przypadnie do gustu. W sumie warto sprawdzić, bo książeczka jest niewielkich rozmiarów.

Kartki z pamiętników - Wigilie polskie


Pewnie niemal wszyscy z was znają bloga "Płaszcz zabójcy", będący wyborem fragmentów listów i pamiętników. Wczorajszy, świąteczny odcinek poświęcony był "wigiliom polskim", czyli temu, jak Polacy świętują niezależnie od szerokości geograficznej i okoliczności życiowych.
W odcinku fragmenty zapisków i korespondencji: Seweryna Korzelińskiego (z Australii, 150 lat temu), Zofii Wańkowiczowej, Marii Ginter (z Pawiaka) oraz Zdzisława Beksińskiego. Zapraszam (link).

sobota, 24 grudnia 2011

Holiday (2006) - reż. Nancy Meyers

Iris (Kate Winslet) jest od kilku lat szaleńczo zakochana w mężczyźnie, który jak się okazuje, właśnie postanowił się zaręczyć. Bynajmniej nie z nią. Amanda (Cameron Diaz) właśnie dowiedziała się o niewierności mężczyzny, z którym od kilku lat dzieli mieszkanie... i życie. Obie, nie potrafiąc odnaleźć się w obecnej sytuacji postanawiają odmienić swój los, rozpoczynając o zmiany miejsca zamieszkania. Przynajmniej na jakiś czas. Ot, choćby na dwa tygodnie, w okolicach Świąt Bożego Narodzenia...

Resztę można przeczytać u mnie.

Pięknych Świąt!

Wszystkim Uczestnikom, Sympatykom i Czytającym życzę cudownych, ciepłych świąt, dużo prezentów pod choinką, wielu pyszności na wigilijnych stołach, a także wiele czasu dla Was, dla Waszych rodzin, żebyście mogli go spędzić razem :)

Stroik świąteczny

Dzisiaj Wigilia, więc i dekoracje świąteczne już są w naszych domach. Prezentuję mój tegoroczny stroik świąteczny.



Wszystkim uczestnikom projektu oraz tym,którzy chętnie tu szukają inspiracji lekturowych, życzę zdrowych i pogodnych świąt Bożego Narodzenia. Niech przyszły rok obdarzy nas kolejną porcją lektur o tych świętach.

piątek, 23 grudnia 2011

Nasze polskie wigilie w opowiadaniach


Nasze polskie, tradycyjne święta... Pachnące barszczem, karpiem, makowcem, chlebem... Takie spokojne, rodzinne, magiczne. Wigilijny stół, rozświetlony blaskiem świec i choinki... Dzieci - biegające wokół prezentów, chichoczące po kątach... Czy to wszystko można zamknąć w książce? Można...
Nasze polskie wigilie to zbiór opowiadań, któremu udało się uniknąć doszukiwania się problemów tam, gdzie nich nie ma – to wspaniała skarbnica historii, które ukazują nasze polskie zwyczaje, tradycyjne, pachnące święta w gronie najbliższych, często będące powodem do refleksji i zadumy. Czytając te opowiadania, w nasze serca wlewa się nadzieja i radość świąt – właśnie za to przyznaję tej pozycji pierwsze miejsce. Poznając naszych rodzimych autorów w końcu mogę poczuć magiczny klimat polskiej wigilii w literaturze! Opowiadania są zróżnicowane, nie wszystkie muszą być pogodne – ale znajdujemy w nich spokój, urok świąt i piękno naszej polskiej zimy, którą tak bardzo kocham… Polecam gorąco czytanie tej książki w grudniu. Gwarantuję, że od razu zachce się wam stroić dom i pichcić w kuchni. BRAWO dla redaktorów zbioru za wybór tak świetnych, klimatycznych opowieści.
Kto zaszczycił nas obecnością? Lista autorów jest długa, natykamy się między innymi na Wojciecha Cejrowskiego, któremu udało się zagrać na czułych strunach:
Kilka lat temu mieszkałem w bloku, gdzie większość stanowili ludzie w podeszłym wieku. Wielu z nich samotnych, owdowiałych. (…) W przedświąteczną niedzielę za pozwoleniem proboszcza powiedziałem z ambony kilka słów – takie moje skromne kazanko. I stało się: następnego dnia na klatce bloku, w którym mieszkałem widzę kartkę:
Sąsiedzie, jeżeli masz spędzić Wigilię samotnie – zapraszam do siebie, o godzinie 19. Przynieś, co tam masz uszykowane, albo nie przynoś nic, jeśli nie masz. Siądziemy razem, podzielimy się opłatkiem, pośpiewamy, pogadamy. Podpisano: Jadwiga, spod numeru 19.
(…) Sprawcie, by pusty talerz przy Waszym stole nie stał pusty – niech się wypełni treścią. (…) Sprawcie cud.
Nie wiem, czy Cejrowski przeżył tą historię, czy zasłyszał, czy wymyślił, ale jest to piękne świadectwo i wzruszający pomysł.
Zachwyciła mnie także Małgorzata Kalicińska, swoim opowiadaniem Wracam do mamy Nie czytałam nic, co rozgrywało się nad rozlewiskiem, ale w świątecznym opowiadaniu czuję chłód polskiej zimy na wsi, kiedy wszystko jest białe, spokojne, uśpione i tak radosne. Bohaterka wsiada w pociąg, by spędzić święta tam, gdzie jest najlepiej – u mamy. Ach, to wspomnienie dzieciństwa, które budzi się w nas w każde Boże Narodzenie:
Zobaczyłam zza krętu światła naszego domu. Zawsze jak go widzę, drżę z radości. Mój dom dzieciństwa. Moja, niegdyś bezpieczna arka! Jakoś mi ulżyło…
I tak bohaterka budzi się rano we własnym pokoju, piecze pyszności na święta, tradycyjny, polski chleb. Ten dom PACHNIE, ma w sobie magię świąt, która obezwładnia i odbiera nam troski:
 - Mamo, a choinkę mamy?
(…)
W lesie leży śnieg, taki czysty, nietknięty. Jest już tak… popołudniowo.
(…)
Hanka z mamą ubierają choinkę. No, jasne. Do sylwestra będzie ubrana na biało. Trzydziestego pierwszego mama przebierze ją na kolorowo i tak postoi jeszcze dwa tygodnie.
Być może to tylko moja przypadłość, ale z wiekiem staję się w święta coraz bardziej sentymentalna i tradycyjna. Kiedyś wolałam amerykańskie piosenki od kolęd, dzisiaj odwrotnie. Mimo wszystko jestem taka, jak mama i święta też muszą być takie, jak mama… Właśnie to znajduję w zbiorze opowiadań Nasze polskie wigilie. Obowiązkowa lektura w grudniu, przystanek w biegu, aby przypomnieć sobie – po co one właściwie są?

czwartek, 22 grudnia 2011

O świętach Bożego Narodzenia w Bullerbyn i nie tylko...

W ostatnich dniach trudno mi było znależć wystarczająco dużo czasu na czytanie, więc musiałam zadowolić się tylko małym co nieco : fragmentami "Dzieci z Bullerbyn " o świątach Bożego Narodzenia. Nie będę opisywać treści książki Astrid Lindgren, bo z pewnością wszyscy ją znają. To jedna z moich ulubionych dziecięcych lektur, a w przedświątecznym tygodniu czyta mi się o Bożym Narodzeniu w Bullerbyn szczególnie sympatycznie. Mimo iż rzecz dzieje się w Szwecji i dosyć dawno, to odnajduję w opisywanych historiach atmosferę świąt z mojego wczesnego dzieciństwa. Dzięki książce przypominam sobie, co wtedy czułam : ubierając choinkę, lepiąc papierowe łańcuchy, czekając przyjazdu taty ( bo pracował z dala od domu i przyjeżdżał tylko na weekendy, a czasami rzadziej ), spoglądając na niebo w poszukiwaniu pierwszej gwiazdki, dzieląc się opłatkiem i wyglądając na Świętego Mikołaja, a potem rozpakowując prezenty.

Dawno, dawno temu... gdy w domach na święta nie uświadczyło się sztucznych choinek, a w telewizji ( o zgrozo ! ) mieliśmy tylko dwa kanały - w tych dziwnych czasach święta były najpiękniejsze.W mojej ( mocno wybiórczej ) pamięci Boże Narodzenie zawsze było białe, obsypane śniegiem i szczypiące mrożnym powietrzem.

" Już od początku grudnia Lasse co dzień powtarzał w drodze do szkoły :
- Zobaczycie, że na święta nie będzie śniegu !
Robiło mi się przykro za każdym razem, gdy tak mówił, gdyż bardzo pragnęłam, żeby był śnieg. Ale jeden dzień upływał za drugim, a nie spadł nawet najmniejszy płatek, Aż tu, wyobrażcie sobie, właśnie w samym tygodniu przedświątecznym, gdy siedzieliśmy w szkole i zajęci byliśmy rachunkami, Bosse krzyknął :
- Spójrzcie! Śnieg pada !
I rzeczywiście padał. Ucieszyliśmy się tak bardzo, że zaczęliśmy krzyczeć : hurra ! "


Najprzyjemniejszą częścią przygotowań, w których ochoczo brałam udział, było ubieranie choinki ( na szczęście większość szklanych bombek jeszcze się zachowało i również w tym roku wisi na choince ). A kiedy w końcu upłynęły dni przedświątecznej krzątaniny ( dla mnie przyjemne, dla mamy pracowite ) i wreszcie nadchodziła Wigilia - rozpoczynał się czas wyczekiwania na pierwszą gwiazdkę. Oj, dłużyło mi się owo oczekiwanie, dłużyło !

" A potem nie pozostawało nam już nic innego jak CZEKAĆ ! Lasse powiedział, że te godziny po południu w dzień wigilijny, gdy się tylko chodzi i czeka, i czeka, to jest coś takiego, od czego ludzie siwieją. "
" W końcu jednak nadszedł wieczór wigilijny i jedliśmy kolację przy rozsuwanym świątecznym stole w kuchni. "


Wreszcie mogliśmy podzielić się opłatkiem. Szczerze powiem, że będąc dzieckiem kulinarnych wysiłków mamy nie doceniałam. To, na co przez cały czas czekałam, miało wydarzyć się po wieczerzy. Dziwnym zbiegiem okoliczności, zawsze gdy zjawiał się Mikołaj, taty nie było - chwilę wcześniej musiał wyjść na podwórko. Biedny tata ! - myślałam ( dopóki wreszcie go nie zdemaskowałam ) - Przegapić  wizytę takiego niezwykłego gościa to prawdziwy pech !

Jak każdy lubię sobie czasami ponarzekać : na komercjalizację świąt, na kolejki w sklepach, na brak pieniędzy i czasu ( a tyle jest przecież do zrobienia ) i w ogóle, że z tymi świętami to wiele hałasu o nic, bo przecież święta, święta i po świętach... W przypadku Bożego Narodzenia górę jednak bierze moja sentymentalna natura. Lubię wracać myślami do małej dziewczynki, którą kiedyś byłam - o oczach ogromnych jak spodki na widok niezwykłego, brodatego przybysza z workiem na plecach. I właśnie owego świątecznego zachwytu , zdumienia i entuzjazmu tej małej dziewczynce najbardziej zazdroszczę.
I mogłabym ciągnąć swoje wynurzenia jeszcze dłużej, ale i czasu trochę mało, a i czytelników  też nie chcę moją ckliwością zamęczać - kończę zatem nie nadużywając Waszej cierpliwości.
Wesołych Świąt !


Tekst został wcześniej zamieszczony na moim blogu : Morze książek

Informacje o zamieszczonym zdjęciu - żródło : www.flickr.com, właściciel zdjęcia : The Texas Collection, Baylor University, licencja Creative Commons.

Astrid Lindgren, Dzieci z Bullerbyn, Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia, 1982, s. 390

Zajazd "Jerozolima"

Samotność jest zawsze samotnością wobec kogoś. To właśnie jest ważne, kto jest nieobecnym w naszej samotności. Gdy jest to samotność od ludzi w ogóle, wtedy jest to tylko pustka.
Czym innym jest samotność wobec kogoś najbliższego, jedynego. Jego nieobecność wypełnia tę samotność, nadaje jej barwę. Nawet bolesna tęsknota jest jakąś formą obecności."

Cytat z Notatnika Anny Kamieńskiej łączy się z nastrojem początkowym kolejnej (piątej) powieści Marthy Grimes Zajazd "Jerozolima". Nasz znajomy nadinspektor Richard Jury szczególnie odczuwa swoją samotność w czasie przedświątecznym. Pięć dni przed Bożym Narodzeniem znalazł się w okolicach Newcastle, gdyż został zaproszony do swojej kuzynki, jedynej rodziny. Odpowiednim miejscem do spojrzenia w głąb siebie jest cmentarz. Tam spotyka kobietę zainteresowaną napisem na płycie nagrobnej. Zawiera znajomość z Helen Minton, jedną z tych kobiet, których uroda z wiekiem nabiera szlachetności. Rozmowa sprawia, iż Jury ma nadzieję na kontynuowanie tej znajomości. Tymczasem Helen zostaje otruta, a nadinspektor jest zainteresowany wyjaśnieniem sprawy, mimo ze tylko miejscowa policja ma prawo do prowadzenia śledztwa.
(...)
Ciąg dalszy w Niecodzienniku Literackim. Zapraszam.

środa, 21 grudnia 2011

„Miracle on Regent Street” - Ali Harris



Czas akcji – grudzień, ostatnie tygodnie przedświątecznych zakupów. Bohaterowie – Evie Taylor i niedoceniani pracownicy domu towarowego Hardy's. Styl – vintage. Co to za książka? To debiut Ali Harris, „Miracle on Regent Street”, zadziwiająco zabawna i ciepła opowieść o poszukiwaniu miłości i własnego stylu! Zapraszam tu!

W poszukiwaniu białych świąt

Film „Gospoda świąteczna” Marka Sandricha z 1942 roku pamiętałam z jakiegoś pokazu „W starym kinie” obejrzanego w dzieciństwie. Pamiętałam dwóch bohaterów, którzy rywalizowali o dziewczynę i mnóstwo śniegu. Postanowiłam go sobie przypomnieć ze względu na wyzwanie „Znalezione pod choinką” i niezapomnianą piosenkę „White Christmas”. Obejrzałam film już kilka razy w ciągu ostatnich dni i muszę przyznać, że ma mnóstwo uroku.


Zapraszam, na recenzję tego filmu na mój blog.

Wieści William Whorton

Bardzo lubię prozę Whortona; przeczytałam prawie wszystkie napisane przez niego książki. Podobała mi się większość. Wieści są z racji tematu bardzo odpowiednią lekturą świąteczną. Akcja toczy się we francuskim starym ponad trzechsetletnim młynie w okresie świąt Bożego Narodzenia. Jest to opowiadanie, które opisuje historie sześciu członków rodziny. Każda historia opowiadana jest przez inną osobę, choć największą rolę pełni w niej ojciec rodziny, będący nie tylko jednym z bohaterów, ale i narratorem. Technikę opowiadania tej samej historii z różnych punktów widzenia przedstawia Wharton także w Tacie, jednej z moich ulubionych jego powieści.
Will - ojciec rodziny, który jest alter ego pisarza jest nauczycielem w amerykańskim College w Paryżu i filozofem. Wiecznie się zamartwia i wszystko analizuje. W sytuacji groźby rozpadu jego małżeństwa postanawia jeszcze raz przeżyć cudowne rodzinne święta, które ma nadzieję scalą to, co może niedługo ulec zniszczeniu. Ten z pozoru szalony pomysł zaproszenia na święta rodziny, która nie bardzo ma ochotę na ich spędzanie gdzieś na pozbawionym uroków cywilizacji odludziu (bez centralnego ogrzewania, ciepłej wody, telefonu czy telewizji) okazuje się impulsem do przemyśleń i podjęcia pewnych ważnych decyzji przez każde z dorosłych już dzieci.
Poza warstwą psychologiczną opowieści mnie spodobała się jej świąteczna oprawa. Kamienny młyn położony w pokrytej śniegiem dolinie nad zamarzniętym stawem w otoczeniu ośnieżonych drzew robi wspaniałe wrażenie. Na szybach młyna mróz wymalował lodowe inkrustacje. Ściany młyna zostały przyozdobione kilkunastoma metrami czerwonego aksamitu, stół pokryty obrusem z zielonego sukna i zastawiony wazonem z gałęziami ostrokrzewu. Wnętrze młyna zdobi ogromna, kilkumetrowa choinka. Kiedy Will maluje drewnianą podłogę czuję niemal zapach lakieru, a kiedy zapalają ogień w kominku i wspólnie śpiewają kolędy chciałabym znaleźć się tam wtulona w fotel i wpatrzona w ogień. Potem jest wspólne ubieranie choinki, przygotowywanie posiłku, zabawa w gospodzie, otwieranie prezentów, wspólne lepienie szopki ze śniegu. To co z punktu widzenia ojca rodziny jest fantastycznym współprzeżywaniem nastroju świąt, z punktu widzenia pozostałych członków rodziny jest obowiązkiem, koniecznością, ucieczką, rozterką.
Obok moja ubiegłoroczna choinka
To co tak mnie urzeka podczas czytania (mroźne, białe święta, pokryte grubą warstwą śniegu drzewa, lodowe sople) mogłoby nie być tak urzekające, gdybym znalazła się na miejscu bohaterów opowieści. Zimny, niedogrzany młyn, brak ciepłej wody, ogień, który dymi, zamiast grzać.
Kilkanaście lat temu spędzałam Sylwestra w domku na działkach. Nie był to co prawda stary kilkusetletni młyn, ale otoczenie było równie piękne. Było mroźnie, było biało, wokoło las, niedaleko zamarznięty staw. Niestety było też przeraźliwie zimno. Kilkanaście stopni ciepła, a jedyne źródło ogrzewania – koza, przez długi czas, nie chciało się rozpalić, zmarzłam wtedy na kość.
Wracając do lektury; jest tam też scena przedświątecznych zakupów, która mnie (zakupoholiczkę) wprawia w błogostan. Książka kończy się zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Nie daje rozwiązania, ale daje nadzieję. Tym też jest dla mnie Wigilia. Nadzieją. Nadzieją na pojednanie, na odkupienie win, na lepsze czasy.

"Matka Wszystkich Lalek" Monika Szwaja

"Matka Wszystkich Lalek" nawiązuje do świąt Bożego Narodzenia, dlatego polecam...

Monika Szwaja zabiera nas w niesamowitą podróż do Bretanii. Wspaniałe miejsce, które warto odwiedzić, zwiedzić, a nawet tam zamieszkać. Jednocześnie autorka opisuje nam nasze piękne Karkonosze, które mają swój urok i czar. Co łączy te dwa urocze zakątki pełne magii? Łączy je pewna niespełna 30 letnia Klara, a raczej z francuskiego Claire. Klara to wspaniała i utalentowana osoba, która wraz z rodzicami, siostrą i babcią mieszka na małej wysepce w Bretanii. 
"Pointe du Raz jest najbardziej na południe wysuniętym cyplem półwyspu Finistere, ograniczającym z kolei od północy wielką i słynną ze sztormów Zatokę Biskajską. Powyżej Pointe du Raz był juz otwarty Atlantyk. Na przedłużeniu cypla, osiem kilometrów od jego końca, tkwiła w oceanie maleńka wysepka, Ile-de-Sein..."
Zachełmie, górska miejscowość, w której żyją wspaniałe osoby. Jedna z nich niestety jest umierająca, z ostatnią wolą do Bretanii wyrusza Egon i Erwin Zacharzewscy. Wiozą wiadomość, która zmieni życie niejednej osobie...
Monika Szwaja wspaniale wplata wątek wspomnieniowy, który wywołuje ogromne emocje. Poznajemy Elżunię, która w swoim życiu przeżyła niesamowite chwile pełne cierpienia, żalu, a chwilami szczęści...

Więcej TUTAJ_KLIK

wtorek, 20 grudnia 2011

Powróćmy jak za dawnych lat...

Niedawno w moje ręce trafiła książka „O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy” Tomasza Adama Pruszaka i przyznam szczerze zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Dawno nie widziałam książki tak starannie i pięknie wydanej. Czytelna choć drobna czcionka bardzo elegancko złamana i przeplatana co jakiś czas starymi zdjęciami i rycinami, wprowadziła mnie w dawny świat szlachecki i sposób obchodzenia świąt wśród polskich ziemian.

Więcej o książce na moim blogu. Zapraszam.

Ekspres polarny (reż. Robert Zemeckis)

            Każdy z nas miał kiedyś niezachwianą wiarę we wszystko, wróżki, zając wielkanocny, św. Mikołaj. Ta nasza pewność, radość gdy nadchodził czas spotkania ich. Z czasem co niektórzy tą wiarę tracą, zabiera ją nam dorosłość oraz brak wyobraźni. A co jeśli brak wiary sprawia, że zanika wszystko?

            „Ekspres polarny” to historia ośmioletniego chłopca, który przestaje wierzyć w tak ważną osobistość jaką jest św. Mikołaj. Wszystko jednak się zmienia gdy w Wigilię budzi go pociąg zatrzymujący się obok jego domu, okazuje się, że dojedzie nim na Biegun Północny. Początkowo niezbyt dowierza Konduktorowi, ale po namyśle wsiada do pociągu. I tak zaczyna się jego przygoda podczas, której pozna nowych przyjaciół, a także nauczy się kilku ważnych rzeczy. Co ważne spotka też Mikołaja ;).

            Z tego co wyczytałam film powstał na podstawie książeczki, która liczyła sobie zaledwie 29 stron. Reżyser musiał się napracować przy tworzeniu. I jak dla mnie to jest kawał dobrej roboty. Bajka uczy i bawi, brak tu jakiś scen przemocy, które teraz bardzo często się pojawiają. Jest tu przekaz o wybaczaniu, wierze, przyjaźni. Wszystko ładnie wplecione w fabułę. „Ekspres polarny ogląda się z ciekawością i przyjemnością. ;).

            Trochę krótko, ale obowiązki wzywają ;)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Krallowych świąt



Dziś nie będzie ani o książce, ani o filmach. Będzie za to o wspaniałym świątecznym rozkołysaniu. Jak zapewne wiecie teoretycznie nasze kolędy zarezerwowane są na samo Boże Narodzenie. Na szczęście jest sporo piosenek, które wprowadzają w odpowiedni klimat. Osobiście bardzo lubię te stare, pochodzące z amerykańskich filmów złotego okresu Hollywood. Do tej pory najbardziej ceniłam je w wykonaniach oryginalnych, ale niedawno odkryłam płytę „Christmas Songs” Diany Krall z 2005 roku. Fakt, mam lekkie opóźnienie, ale jak powszechnie wiadomo, lepiej późno niż wcale.
Ciut więcej o tej płycie na moim blogu. Zapraszam.

niedziela, 18 grudnia 2011

Uwaga! Mikołaj spada z nieba

Muszę przyznać, że przerób świąteczny mam świetny. Gdybym chciała do świąt opisać wszystko, co do tej pory za mną, musiałabym pisać po kilka postów dziennie. Tego jednak nie zrobię, bo z powodu wzmożonej aktywności nie mam czasu na pisanie. Za to mam nadzieję, że w święta i tuż po nich odbiję to sobie z nawiązką. Do tego czasu spróbuję napisać po jednym poście dziennie, choć i to teraz dla mnie wyzwanie nie lada.
Zacznę od książki, która powinna być tu od dawna, a przynajmniej od roku: „Kiedy Święty Mikołaj spadł z nieba” Cornelii Funke. To lektura, na którą wypatrzyłyśmy w zeszłym roku w bibliotece. Twarda okładka z czerwono złotymi akcentami wizualnie bardzo dobrze się wpisuje w świąteczne standardy, a tu jeszcze pojawia się na niej renifer. Środek też niezły – 174 strony, na których jest sporo tekstu, ale też wiele ilustracji i to nie takich zwykłych a la Disney, ale obrazków ołówkowych.
Na małe co nieco o tej książce zapraszam na mój blog.

William Wharton, Wieści


Kiedy karty książki mają w sobie zapach świąt, to znaczy, że autor popełnił mistrzostwo. Kiedy przy każdym słowie się uśmiechasz - to znaczy, że jest to wielkie dzieło. Kiedy słyszysz trzask ognia w kominku i czujesz zapach starego młyna i śniegu - wiesz, że trafiłeś na coś wyjątkowego... Taką książką są właśnie "Wieści" Williama Whartona.
Bez wątpienia ta wspaniała, zabawna i pełna ciepła opowieść zasługuje na drugie miejsce. William Wharton już dawno podbił moje serce, a „Wieści” były pierwszą powieścią autora jaka wpadła mi w ręce. Stało się to przypadkowo, a czytałam ją leżąc w łóżku i cierpiąc na grypę. Idealne warunki do wczucia się w klimat!
Will Kelly wraz z rodziną przybywa do starego młyna w pięknej, francuskiej miejscowości, aby w tym niezwykłym miejscu spędzić Boże Narodzenie.
Trzeba przyznać, że sceneria jest jak z bajki! Spada śnieg, wszystko paraliżuje srogi mróz, a w samym młynie zimno jak diabli. Trzeba rozpalić w komiku wielki ogień, aby móc przetrwać:
W piwnicy unosi się żywiczna woń trocin, zalegających na posadzce od rana, kiedy piłowałem tutaj brzozowe bierwiona. Całą stertę pociętych polan ułożyłem przy kominku na górze, choć ogrzanie tego mauzoleum na święta Bożego Narodzenia to zaiste trud Syzyfa.
Will, choć boryka się w książce z wieloma problemami rodzinnymi, ma w sobie wspaniałego ducha świąt. Podążając za jego narracją natychmiast przenosimy się do starego młyna, czujemy ciepło kominka i mróz na zewnątrz, wyczuwamy radość bohatera, która się nam udziela, co jest niezwykłe, bo to uczucie nas nie opuszcza! Nic dziwnego, Will potrafi być zabawny i nie jest to wymuszony humor:
Później zamierzam naciąć trochę sosnowych gałęzi w pobliskim lesie. Poczekam jednak, aż zapadnie mrok. Przez dwanaście lat kradliśmy choinki z lasu. Za dnia szukaliśmy najzgrabniejszego drzewka, a kiedy wybraliśmy, znakowaliśmy je po swojemu. W nocy przemykaliśmy chyłkiem do lasu, wycinaliśmy piłą choinkę tuż przy samej ziemi, przysypywaliśmy piaskiem świeży pniak i wracaliśmy z drzewkiem przez uśpione miasteczko do naszego młyna. Nic tak bardzo nie raduje duszy w Boże Narodzenie jak ukradziona z lasu choinka.
Rodzina zdaje się być odcięta od całego świata, a w tym magicznym miejscu Will krok po kroku wyczarowuje świąteczny nastrój. Wkłada w to całe swoje serce, choć ma problemy z żoną i dorosłymi córkami. Jednak, chwała Bogu, święta to czas pojednania i miłości, dlatego ten nastrój optymizmu utrzymuje się w fabule - czy raczej nastrój gwiazdki, niepowtarzalny!!
Nie powstrzymam się także przed zacytowaniem sceny, która rozbawiła mnie do łez i wzruszyła równocześnie:
- Okay, Will. Tego już za wiele! To zabawne odgrywać świętego Mikołaja i całą tę szopkę, ale ty zawsze przesadzasz. Co roku wychodzisz w nocy na dwór, żujesz marchew i rozrzucasz ją na śniegu, żebyśmy myśleli, że jadł ją renifer z sań świętego Mikołaja. Potem chodzisz w tych butach, pod którymi osadziłeś reniferowe kopytka, które sam wystrugałeś z drewna i chowasz na poddaszu przez cały rok. A jeszcze kupiłeś ten duży czarny pas i pozostawiłeś pewnego razu na stole, po tym jak opchałeś się pierniczkami i opiłeś mlekiem, które dzieci pozostawiły dla świętego Mikołaja. Gdyby prawdziwy święty Mikołaj wypił tyle mleka i zjadł tyle pierniczków, z pewnością nie mógłby przecisnąć się przez komin.
Zagłębiając się w „Wieści” dochodzę do wniosku, że Wharton to prawdziwy czarodziej. Zazwyczaj w powieściach z motywem świąt twórcom nie udaje się uchwycić „tego czegoś”, zaś Wharton dosłownie na każdej stronie sprawia, że czuję Boże Narodzenie tak bardzo, jakbym piekła pierniczki i piła gorącą czekoladę w zimowy wieczór… Jego święta w starym młynie są namacalne, bliskie, znajome… Ta książka to wspaniały podarunek pisarza dla nas – daje ciepło i radość, ale równocześnie każe nam się zastanowić nad istotą więzi rodzinnych i problemów dnia codziennego.
Na zakończenie wpuszczam trochę magii:
Wstaję z klęczek, podchodzę do kominka i dokładam polano do ognia. Choinka stoi blisko niego, ale nie obawiam się, że może zapalić się od iskry. Drzewko jest zielone, a iskry nie wylatują z głębokiego paleniska. (…) Lor zaczyna śpiewać, jakby była zaniepokojona czymś, ale wtórują jej wszyscy. To Cicha noc. Śpiewamy spokojnie, zgodnie. Nikt nie próbuje grać gwiazdy. Nawet Ben przyłączył się do naszego chóru. Kończymy kolędę Nad Dzieciątka snem, nad Dzieciątka snem - i zapada cisza. (…) A śnieg sypie jak nigdy.
Proszę mi wybaczyć grad cytatów, ale one najlepiej świadczą o magii tej książki. Obowiązkowa w święta!

sobota, 17 grudnia 2011

"Love story" (1970)



"Love Story"- jak dla mnie film wyjatkowy, choc byc moze dla wielu szczyt kiczu, albo jakas przestarzala historyjka. Ekranizacja powiesci Ericha Segala. O tak, historyjka jak na dzisiejsze czasy banalna: Para mlodych ludzi z zupelnie odmiennych srodowiski spotyka sie na studiach i na przekor wszystkiemu postanawia byc razem. Jenny- mloda studentka muzyki ze sredniej klasy spoleczenstwa i Oliver z zamoznej, bardzo bogatej rodziny. Oliver w konflikcie z ojcem i swoja rodzinna tradycja, Jenny prostolinijna i dobra... Mlodzi pobieraja sie, wkraczaja w zycie, jednak okazuje sie, ze Jenny jest smiertelnie chora....

Jednak to wlasnie ten film kojarzy mi sie ze swietami i domem. Po pierwsze z moja niezyjaca babcia, gdy w jakis wiglijny wieczor TVP odtwarzala wlasnie ten film, a moja babcia plakala. Po drugie ten film dzieje sie zima. Tylko 2 sceny (liczylam) dzieja sie latem. Glowna bohaterka ma zas zamiar zdarzyc ze swoim umieraniem przed Bozym Narodzeniem i udaje jej sie to. Jeszcze kilka swiatecznych scen: Oliver sprzedajacy choinki, Jenny, ktora cwiczy z dzieciecym chorem kolede "Es ist ein Ros entsprungen" (moja ulubiona niemiecka koleda). Gros swietnych bezdialogowych scen w zimowej scenerii- Oliver szusujacy na lodowisku, dwojka bohaterow bawiaca sie w sniegu. To nie wiosna, kwiaty i ptaki sa swiadkami ich milosci- to zima. To zima wreszczcie bedzie swiadkiem smierci. To poprzez ogromna polac sniegu Oliver poprowadzi zone do szpitala. Czyz nie zima jest pora umierania rowniez? Jednak przebija z tego filmu tez nadzieja. Nadzieja, ze ludzie potrafia sie odnalesc mimo roznic i zalow. Czyz nie jest to tez przeslaniem Swiat?
Film stoi tez swietnymi dialogami. No i oczywiscie para aktorow odtwarazajacych glowne role- wiekszosc scen to jedynie ten duet. O muzyce wspominac chyba nie musze?
Zycze milego ogladania :)

piątek, 16 grudnia 2011

Wigilijna magia

Pamiętacie klasowe mikołajki?
Ustalanie zasad, losowanie, kompletowanie paczuszki, wyczekiwanie na swój prezent i... no niestety, bywało, że zamiast radości zdarzało się rozczarowanie...
Mając w pamięci różne okołomikołajkowe historie staram się tak wpłynąć na swoich uczniów aby zamiast robienia paczek zafundowali sobie jakąś przyjemność ogólnoklasową:)

Nie inaczej było w tym roku - moje pierwszaczki świetnie dały się zmanipulo... znaczy się doceniły argumentację pani wychwawczyni i zadecydowały, że jedziemy do kina. A że jesteśmy bardzo towarzyscy to wyjazd organizowaliśmy z równoległą IA. Po przeprowadzeniu burzy mózgów (to huragan normalnie był...) udało się osiągnąć porozumienie i padło na"Listy do M.".
Z przyczyn obiektywnych zaliczyliśmy pewien poślizg w czasie i wreszcie wczoraj mikołajkowy wyjazd doszedł do skutku.

O czym jest film to pewnie większość wie, ale jakby się zdarzył ktoś kto jeszcze nie widział tej komedii świąteczno-romantycznej to powiem, że najogólniej mówiąc jest to film o miłości. I to o miłości w najróżniejszych odmianach. 
Mikołaj pracuje w radiu, jest wdowcem i samotnym ojcem kilkuletniego Kostka, który chciałby, żeby jego tato się zakochał i był szczęśliwy. Doris marzy o wielkiej miłości, która spadnie na nią niespodziewanie i dosłownie zwali ją z nóg. Wychowana w domu dziecka Tosia szuka kogoś kto ją pokocha i przyjmie do swojej rodziny. Mel to z kolei wyrachowany cwaniak dla którego miłość jest wprost proporcjonalna do stanu majątkowego wybranki. Wladi odnosi sukcesy zawodowe nie ma jednak dziewczyny, którą mógłby zaprosić na uroczystą kolację u rodziców. Szczepan i Karina kiedyś się kochali, ale już nawet nie potrafią ze sobą rozmawiać. Betty oczekuje przyjścia na świat dziecka i  kocha swojego nienarodzonego Kazika ogromną matczyną miłością. Małgorzata i Wojciech to wykształceni, majętni i kulturalni ludzie, których życie jest przeraźliwie puste i zimne. Jeszcze Maja, Kacper, Florian, Malina...
W ten jeden wyjątkowy, wigilijny dzień i wieczór ich los się odmieni.

Jak to z komediami romantycznymi bywa jest sporo śmiechu, są momenty wzruszające - generalnie całkiem niezła rozrywka. Duża w tym zasługa aktorów - Maćka Stuhra, Tomasza Karolaka, Agnieszki Dygant, Piotra Adamczyka, Agnieszki Wagner, Wojciecha Malajkata, Beaty Tyszkiewicz czy Leonarda Pietraszaka. Na uznanie zasługują grające w filmie dzieciaki - Julka Wróblewska, Adam Tyniec a przede wszystkim rewelacyjny Kuba Jankiewicz w roli Kostka.

A dla niezdecydowanych zwiastun "Listów do M."


czwartek, 15 grudnia 2011

Glenn Beck, Świąteczny sweter


W czym zaklęta jest gwiazdka? W skrzypiącym śniegu, który nocą mieni się od blasku księżyca i ulicznych latarni. W nocy śnieg wydaje się być mniej zimny, zamienia świat w wielką pierzynę usianą brokatem. W czym tkwi fenomen Bożego Narodzenia? W świątecznym poranku. W Polsce stoły ścielą się wówczas bogactwem smakołyków, a w Ameryce – dom wypełnia się tupotem dziecięcych stóp, które ścigają się do choinki, by móc zobaczyć prezenty. Święta dla każdego pachną inaczej, dla jednych karpiem, dla innych cynamonem, a może górą naleśników z syropem klonowym? Dla dzieci święta pachną miłością i… podarunkami. Tak też jest z Eddiem, bohaterem powieści Świąteczny sweter autorstwa Glenna Becka.
Być może magia świąt zamyka się w tym, że Glenn Beck - telewizyjny prezenter, wielki showman, w którego wparuje się miliony Amerykanów, a także trzeźwiejący alkoholik i były narkoman pisze wzruszającą, świąteczną opowieść o dwunastoletnim chłopcu, który w Boże Narodzenie traci matkę. Dziecko poznaje smak bólu, rozpaczy i strachu przed śmiercią bliskich osób. Tak - to musi być siła Gwiazdki, że tak kontrowersyjny człowiek raczy nas opowieścią o prostych, ludzkich, ale gwałtownych emocjach. Emocjach dziecka.
Eddie, chłopiec jak każdy inny, dorasta w domu kipiącym od miłości. Jego ojciec to wzór - opiekuńczy, wyrozumiały i męski równocześnie. Matka – delikatna i czuła, dziadkowie – uosobienie dobra i słodyczy. A to wszystko w otoczeniu białych, cudownych świąt, pachnących chlebem, choinką i kominkiem. To idealne życie skażone jest biedą – pomimo ciężkiej pracy, rodzina chłopca nie może sobie pozwolić na wiele. To jednak nie ma znaczenia. Narrator, dorosły już Eddie, pokazuje w sposób odrobinę moralizatorski, ale nie naiwny, że miłość spaja ludzi i czyni święta najcudowniejszym okresem w roku. Ze wspomnień Eddiego wyłania się cudowne dzieciństwo, w którym brak nowego telewizora czy zimowych butów nie przysłoni piękna świątecznych dni. Co więc może zepsuć dorastanie dziecka? Nie bieda, nie ciężka praca – ale śmierć. Ukochany tata przegrywa walkę z rakiem.
Narrator pokazuje, nie bez smutku i oskarżania samego siebie, co tak wielka fala bólu może uczynić z dzieckiem. Eddie staje się chłopcem, który szczęście zaczyna upatrywać w dobrach materialnych. Odbiorcę może razić dosłowność tego przekazu, ale pamiętajmy, że to tylko dwunastolatek. Bohater pragnie bogatego domu, dostatku, a nade wszystko – roweru. To marzenie staje się jego obsesją, którą skutecznie maskuje tęsknotę za ojcem. Przedmiot to cel, który ma przywrócić życie do dawnego stanu. Rower ma dać wolność  i beztroskę, której tak bardzo brakuje. I ten właśnie rower ma się znaleźć pod choinką. Ostatecznie marzenie się nie spełnia, a zamiast niego jest ręcznie zrobiony sweter. Utkany z matczynej miłości, oczko za oczkiem.
Świąteczny sweter to opowieść prosta w swojej wymowie, a jednak ujmująca. Rozczarowanie dziecka, które pod choinką znajduje „jakiś głupi sweter” zamiast wymarzonego roweru, jest tak namacalne, że aż gorzkie. A śmierć matki w Boże Narodzenie – to zwieńczenie tej tragedii, które zamienia Eddiego w Scrooge’a. Nie chodzi tu o skąpstwo, ale dziecięcą chciwość – równie porażającą, jak u ludzi dorosłych. Eddie – podobnie jak bohater Opowieści Wigilijnej, przechodzi niezwykłą metamorfozę, zakończoną prawdziwym cudem. Jednak jemu ta droga, na której także spotyka duchy czasów, zajmuje okrągły rok, by w kolejne Boże Narodzenie zatoczyć magiczny krąg.  Gorycz zastępuje nowa nadzieja i radość, udzielająca się czytelnikowi.
Powieść Glenna Becka ma za zadnie dać lekcję pokory i przypomnieć o podstawowych wartościach. Być może owo przypomnienie jest odrobinę nachalne, zbyt uwidocznione, ale dające do myślenia i poruszające. Ta pięknie wydana książka może stać się chwilą wytchnienia w grudniu, który jest miesiącem zabieganym, pełnym stresu. Niech więc otuli nas ulubiony, zimowy sweter, smak gorącej czekolady i szelest kartek...

Recenzja z bloga:

środa, 14 grudnia 2011

Magia świąt czyli "Obiecaj mi" R. P. Evansa

Chociaż pogoda za oknem jest tego całkowitym zaprzeczeniem to jednak kalendarz wie swoje - coraz bliżej święta:)
Maszyna marketingowa już ruszyła, z wystawowych szyb uśmiecha się coraz więcej mikołajów, telewizyjne reklamy doradzają co kupić pod choinkę, karpie w stawach hodowlanych wykazują coraz większą nerwowość a w mojej szkole rozpoczęły się przygotowania do jasełek i wigilijnego koncertu.
Święta to szczególny okres w roku kiedy stajemy się bardziej życzliwi, zapominamy na chwilę o naszych problemach i staramy się choć trochę czasu spędzić z najbliższymi. Mamy też trochę więcej czasu, który można przeznaczyć na lekturę. I nie wiem jak wy ale ja lubię sobie pod choinką poczytać coś lżejszego, wzruszającego, ze szczyptą magii i koniecznie ze szczęśliwym zakończeniem. I na taką książkę trafiłam właśnie teraz - co prawda kilka tygodni przed świętami, ale może to i dobrze, bo zdecydowanie potrzebowałam takiej lektury.

Bohaterką najnowszej książki Richarda Paula Evansa pt. "Obiecaj mi" jest  niespełna trzydziestoletnia Beth Cardall. Jej życie jest poukładane i szczęśliwe - Marc, jej mąż jest przedstawicielem handlowym, ona sama pracuje w pralni a sześcioletnia córeczka Charlotte zaczęła właśnie chodzić do szkoły. Cardallowie nie są może zbyt zamożni, spłacają kredyt hipoteczny ale nie mają większych kłopotów. Spokojna egzystencja Beth i jej rodziny kończy się jednak bezpowrotnie w lutym 1989 roku. Charlotte zaczyna chorować i lekarze nie są w stanie zdiagnozować co jej tak naprawdę jest a Beth odkrywa, że mąż ma romans. Zrozpaczona i zraniona kobieta wyrzuca go z domu, jednak dla dobra dziecka pozwala mu wrócić i stara się przebaczyć. Kiedy wydaje się, że wszystko jest na dobrej drodze spada na nich kolejny cios - Marc jest śmiertelnie chory i ma przed sobą jedynie kilka miesięcy życia. Po jego śmierci Beth popada w ogromne kłopoty - Charlotte jest coraz bardziej chora, kończą się pieniądze a pensja Beth wystarcza ledwie na skromne utrzymanie. Przyjaciele starają się pomóc kobiecie ale sami też nie mają zbyt dużych zasobów.
Kiedy wydaje się, że wszystko już stracone w życiu Beth pojawia się Matthew - tajemniczy młody mężczyzna, który wie o niej zadziwiająco dużo...

R.P. Evans jest dosyć dobrze znany polskim czytelnikom, wydano u nas siedem jego powieści i wszystkie odniosły sukces. Osoby, które przeczytały już coś jego autorstwa podkreślają, że książki Evansa niosą ze sobą ogromną dawkę optymizmu i wiary w drugiego człowieka. Jak dla mnie to pierwsze spotkanie z tym amerykańskim pisarzem i mogę go zaliczyć do udanych. Książkę czyta się szybko - to zasługa klarownej narracji i nieźle skomponowanych dialogów, nie ma właściwie wątków pobocznych, więc nie trzeba się specjalnie wysilać żeby zapamiętać jakie są relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami, których z resztą można na palcach policzyć. Czyli same plusy:)
Są też niestety minusy - powód i sposób w jaki Matthew pojawił się w życiu Beth jest ostatecznie do przyjęcia (Niech żyje magia Świąt!) ale już finał ich znajomości całkiem nie przypadł mi do gustu... Straciłam jakoś całkiem sympatię dla tej kobiety, która (kurczę, jak to napisać, żeby nie zdradzić za dużo...) hmm... zapomina o jakiejś podstawowej etyce. Zabrzmiało może trochę górnolotnie, ale ja to tak niestety odebrałam.

Ale generalnie książka mi się podobała i uważam, że to lektura jak znalazł na nadchodzący świąteczny czas.
Bo w lipcu chyba by mi się tak nie spodobała niestety...

poniedziałek, 12 grudnia 2011

J.R.R. Tolkien, Listy Świętego Mikołaja

Grudzień to miesiąc magiczny i nikt tak jak dzieci nie czuje, że zbliża się coś ważnego. Święta. A kiedy jest już wieczór, a za oknem śnieg skrzy się w świetle ulicznych lamp, warto przeczytać sobie historie tak ujmujące, tak cudowne, tak przepełnione miłością, że aż… nie chce się wierzyć, że ich autorem jest sam J.R.R. Tolkien. Listy Świętego Mikołaja – obowiązkowa lektura!
Tolkien przez lata, każdego roku, pisał do swoich dzieci listy, w których zamieniał się w samego Świętego Mikołaja. To, co stworzył, stało się fantastyczną, kolorową historią nie tylko o samym Mikołaju, ale także o jego przyjaciołach z bieguna północnego. Korespondencji towarzyszyły wspaniałe ilustracje. Czy można sobie wyobrazić znakomitsze przeżywanie okresu świątecznego?
Przeczytajmy jeden list, choć każdy jest zabawny, wyjątkowy, oryginalny:
Dom Świąteczny, Biegun Północny
22 grudnia 1920 roku
Kochany Johnie!
Słyszałem, że pytałeś tatę, jak wyglądam i gdzie mieszkam. Narysowałem Ci mój portret i dom. Dobrze pilnuj tego obrazka. Właśnie wyruszam do Oksfordu.
Wiozę sporo zabawek - część dla Ciebie. Mam nadzieję, że zdążę na czas.
Na Biegunie Północnym pada dziś bardzo gęsty śnieg. Ucałowania
Święty Mikołaj
Listy pisane są bardzo skrupulatnie, to także odpowiedź na korespondencję dzieci. Tolkien rysuje, naśladuje pismo Mikołaja, opowiada fascynujące historie z bieguna. Nawet sam niedźwiedź polarny ma tu coś do powiedzenia:
PS
Święty Mikołaj okropnie się spieszył - kazał mi dołączyć
jedno ze swych magicznych ciasteczek. Rozłamując je,
pomyślcie jekieś życzenie i zobaczcie,
czy się spełni. Przepraszam za grube pismo, ale mam
niezgrabną łapę. Pomagam Świętemu Mikołajowi pakować
prezenty. Mieszkam z nim. To ja
WIELKI (Polarny) NIEDŹWIEDŹ
Oczywiście, Listy są także portretem pisarza, który jest ojcem współczesnej fantastyki. Widzimy jego fantazję, pomysłowość, ale przede wszystkim – wielkie, rodzicielskie serce.
Trudno wyobrazić sobie lepszą lekturę do poduszki dla dziecka. Oczyma wyobraźni widzę, jak bardzo rozpalona będzie wyobraźnia maluchów, które będą mogły posłuchać opowieści samego Świętego Mikołaja! Czy można im tego odmówić?
Tolkien to mistrz. Listy Świętego Mikołaja są tego potwierdzeniem, to chyba najcudowniejsza pamiątka, jaką nam po sobie zostawił…


Jedna z wielu barwnych ilustracji książkizzzz

niedziela, 11 grudnia 2011

Doskonałe święta?




Święta Bożego Narodzenia to niezwykły i magiczny czas. Rodzinne spotkania, choinka, światełka, Mikołaj, śnieg, smakołyki w tym czasie są wszędzie. Dlatego też święta to bardzo ciężki czas dla ludzi samotnych. Zupełnie inaczej czuje się człowiek, który sam idzie przez oświetlone świątecznymi lampkami ulice na świąteczne zakupy i sam musi oglądać wszystkie świąteczne programy, reklamy i filmy. I nawet jeśli nie lubi świąt i chciałby ich nie dostrzegać, nie ma takiej szansy.

Jak w takim razie poradzić sobie w Boże Narodzenie? Zapraszam do przeczytania o filmie "Przetrwać święta" Mike'a Mitchella na moim blogu.