wtorek, 4 stycznia 2011

"The Family Stone".

Jako że koniec wyzwania coraz bliżej, wypadałoby nieco intensywniej się do niego przyłożyć, ale skoro Święta już za nami, nic dziwnego, że entuzjazm opadł. Ale jeszcze w ferworze świątecznych przygotowań obejrzałam drugi z moich ulubionych, bożonarodzeniowych filmów.
"The Family Stone" (tytuł w zasadzie to gra słów- bo i rodzina Stone, i Kamień Stonów czyli pierścionek zaręczynowy) to uroczy film o pewnej wielodzietnej (naprawdę wielodzietnej i wciąż się rozrastającej) rodzinie, której członkowie zjeżdżają się do domu rodziców, by spędzić razem Święta. Rodzina jest może nieco zwariowana, a jej model nie jest do końca standardowy, ale sama chętnie spędziłabym z nimi Święta- może dlatego, że przypomina mi nieco własną.
Nie będę streszczać fabuły, bo w zasadzie dotyczy tego, o czym zwykle opowiadają filmy obyczajowe: radości i smutki życia, związki miłosne, problemy małżeńskie i tragedia, która kładzie się już cieniem nad szczęściem bardzo kochającej się rodziny. Powiem za to, że miło jest obejrzeć sobie ten film, bo nie dość, że aktorzy graja w nim świetnie ( scenki, w której szturcha i rozpycha się między sobą tak dorosłe przecież rodzeństwo, wygląda jak z życia mego rodzeństwa wzięta:)), to rodzina, o której film opowiada, składa się z naprawdę bliskich sobie, kochających się ludzi. Widać to zwłaszcza w zderzeniu z zapiętą na ostatni guzik, pozbawioną poczucia humoru Meredith, z którą chce się ożenić jeden z synów państwa Stone.
To co najbardziej podoba mi się w tym filmie, obywa się w zasadzie bez słów. Czy jest to widok śniegu, który zaczyna padać dokładnie w świąteczny wieczór, czy spojrzenie, jakim obdarza swoje hałaśliwe dzieci ich ojciec- wszystko obraca się w kręgu emocji, które są mi bliskie w te święta. Zachęcam i polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz