sobota, 15 stycznia 2011

Bożonarodzeniowe filmy Ysabell

Obejrzałam trzy i jakiś czas zastanawiałam się o którym tu napisać. Ale w sumie po co się zastanawiać? Napiszę po prostu po trochu o wszystkich i nie będę miała kłopotu z wyborem.

Tradycyjnie w okolicy tych świąt oglądam Love Actually (polski tytuł, który niby nie jest zły, ale jakoś nie trzyma mi się pamięci to To właśnie miłość). W tym roku było podobnie. Bardzo lubię tę komedię romantyczną, która troszeczkę wyrasta ponad swój gatunek. Wyrasta, bo nie cały czas jest komedią, zahaczając miejscami o komediodramat, a nawet po prostu dramat. Troszeczkę, bo te wątki nie są esencją filmu tylko wisienką na torcie.

Przeplatają się w tym filmie historie różnych ludzi: mamy premiera, portugalską sprzątaczkę, wdowca z pasierbem, młodą mężatkę, starego rockmana i wielu innych. Z początku oddzielne, wątki powoli może nie łączą się, co splatają. Bohaterowie spotykają się w pracy, szkole, na lotnisku. Mieszkają obok siebie, przyjaźnią się albo razem pracują. A cały film mówi o tym, że miłość jest wszędzie wokół nas. I rzeczywiście, kiedy się go obejrzy (najlepiej zakąszając dodatkowymi scenami z DVD) można w to uwierzyć i przez jakiś czas chodząc po mieście rozglądać się za nią i ją dostrzegać.

Ja mam w tym roku jeszcze przed sobą komentarze twórców (bonus z DVD), ale na pewno sobie ich nie odmówię. To właśnie miłość to film, który spokojnie można ten raz w roku obejrzeć i stale zauważać w nim coś nowego. Wady? Niewiele, a tylko jedna rzucająca się bardzo w oczy: wszyscy bohaterowie są piękni. Dziewczyna która gra tą "grubą" nosi pewnie ciuchy nr 40, a Emm Thompson narzeka na swoją figurę beż praktycznie żadnych powodów wizualnych. Brzydkie kaczątko z Portugalii zmienia się w pięknego łabędzia i nawet ci starsi — weźmy parę Emma Thompson (52 lata) i Alan Rickman (65 lat) — są przepiękni. Czyli brzydcy ludzie raczej nie mają szansy na miłość (również z tego powodu naprawdę polecam wycięte sceny i wątek dyrektorki szkoły. Jest chyba najlepszy z całego filmu).

Taki sam zarzut (wszyscy piękni) można by wysunąć wobec mojej drugiej filmowej świątecznej miłości — Cudu na 34. Ulicy (znaczy, przepraszam, w Polsce ta wersja nazywa się Cud w Nowym Jorku). Na szczęście tutaj wątek romantyczny jest niejako na doczepkę, a główną rolę gra wiara w Świętego Mikołaja i ludzka dobroć. Natomiast rolę Świętego Mikołaja, czyli Krissa Kringle gra niesamowity Richard Attenborough (rocznik 1923), starszy brat Davida, tego od zwierzątek. Attenborough w chwili kręcenia tego filmu był już po siedemdziesiątce, ale i tak ukradł cały film pozostałym wykonawcom. Druga moja ulubiona postać to Susan, sześciolatka która nie wierzy w Mikołaja... do czasu, oczywiście.

Film jest staroświecki (w końcu to remake filmu z lat czterdziestych), całkowicie nieprawdopodobny i niesamowicie uroczy. O co w nim chodzi? Dom handlowy zatrudnia przypadkiem jako Mikołaja... prawdziwego Mikołaja (albo człowieka, który się za niego uważa) i od tego momentu jego notowania rosną. Konkurencja posunie się do najbardziej brudnych sztuczek, żeby tylko wygrać walkę o klienta. A w tym wszystkim pani menedżer wysokiego stopnia, jej córka (obie w Mikołaja nie wierzą) i sąsiad prawnik (wierzy, a do tego jest chodzącym ideałem każdej kobiety). I tyle. Trochę cukierkowo, trochę bajkowo i w sumie klimat tego filmu kojarzy mi się trochę z Mary Poppins. Ale warto sobie czasem obejrzeć na święta takie cudo. Zwłaszcza w powodzi głupawych współczesnych komedii świątecznych. Cud na 34. Ulicy ma urok starego kina. Bardzo polecam, a ja sama koniecznie muszę sięgnąć po wersję z roku 47, bo widziałam ją już tak dawno, ze nic nie pamiętam...

Trzeci film świąteczny, który widziałam w tym roku to The Family Stone, czyli po polsku (paskudnie!) Rodzinny dom wariatów. Podobał mi się dużo mniej niż mój żelazny świąteczny repertuar. To taka zwariowana komedyjka o rodzinie, która jest wyluzowana, ale nie do tego stopnia, żeby zrozumieć, że jeden z synów może zechcieć ożenić się z kobietą niewyluzowaną. Syn przywozi dziewczyną na Święta, rodzina rzuca głupie uwagi, dziewczyna bardzo się stara, nic jej nie wychodzi, czuje się nielubiana (słusznie), sprowadza siostrę, która dużo lepiej pasuje do zwariowanej rodzinki... a dalej sprawy rozwijają się z grubsza tak jak można to przewidzieć. Nic nowatorskiego, śmiesznie bywa, owszem. Plus za to, ze nie wszyscy są piękni, duży plus za wprowadzenie wątku choroby (śmiertelnej) i kolejny duży za wprowadzenie wątku kalectwa i odmiennej orientacji seksualnej. Dla tych dwóch ostatnich warto ten film obejrzeć, choć ostatecznie oceniam go jako średni.

I tyle jeśli idzie o moje święta na filmowo. Wszystkie filmy warto zobaczyć, dwa pierwsze warto pokochać i do nich wracać. I żeby nie były to tylko suche polecanki oddalam się teraz obejrzeć Love Actually z komentarzami twórców. Co z tego, że już po świętach? To naprawdę sympatyczny film.

4 komentarze:

  1. Ja lubię "Family Stoneto, że " (tytuł okropny) za ta rodzinka nie jest taka tradycyjna, dwójka dzieci, wszystkie blond,mama gotuje, a tata w pracy, nikt nie jest kłótliwy czy ma partnera tej samej płci:) No i wg mnie wszyscy są piękni w tym filmie. Jak kocham Emmę Thompson, to w "Love, actually" gra tam taką rozczochraną mamuśkę w burych workach, może na tym miała ta jej nieatrakcyjność polegać, no bo cóż innego zrobić z Emmą- jest boska. Wątek nauczycielki naprawdę jest wzruszający, szkoda, że z niego zrezygnowano. Ale nie widziałam wszystkich materiałów- obejrzałam ten i wątki z Liamem Neesonem- co jeszcze tam było? Pozdrawiam, Ania:)

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, rodzina w "Family Stone" bardzo mi się z początku spodobała. Wariactwo w stylu mojej rodzinki (wszyscy wszystkim docinają), więc sympatyczne skojarzenia. Ale potem ich jakoś znielubiłam, bo zachowywali się paskudnie i jakoś tak snobistycznie... Co do urody, to kwestia gustu, ale moim zdaniem ten grany przez Luke'a Wilsona (chyba miał na imię Ben?) był paskudny...

    Co do Emmy, to można ją ubrać w worek po kartoflach i nadal jest boska...

    A z innych kawałków z wyciętych scen, to tak na szybko pamiętam dodatkową rozmowę Mii i Marka w galerii (przy rozpakowywaniu obrazów), fragment w którym Harry ogląda przed imprezą galerię, dodatkową scenę z Sara i jej bratem Michael'em w szpitalu, dodatkowe sceny z Billym Mackiem i z dublerami no i te wymienione przez Ciebie: dyrektorkę (fragment z wypracowaniem, fragment w domu i na akademii szkolnej) i Daniela i Sama (fragment z komputerem, pokojem Sama, śpiewaniem piosenki i chyba jeszcze coś). Jeśli Ci zależy to mogę sprawdzić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, to najwyraźniej widziałam wszystkie, bo kojarzę i rozpakowywanie i spotkanie w szpitalu :) Co do Stonów to przywiązałam się do nich ;) wydaje mi się, że byli snobami, ale biorąc pod uwagę historię tej rodziny, mieli za sobą różne sprawy, które ich do tego stopnia skonsolidowały, że bronią się atakiem, w tym przypominają mi moją. No i Luke Wilson jest wg mnie b. przystojnym facetem, lubię go odkąd widziałam go w "The Royal Tenenbaums" ale taki mam już gust:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawi mnie ten Familly Stone... ;)
    Tak samo cud na 34 ulicy ;)

    OdpowiedzUsuń