Muszę przyznać, że przerób
świąteczny mam świetny. Gdybym chciała do świąt opisać
wszystko, co do tej pory za mną, musiałabym pisać po kilka postów
dziennie. Tego jednak nie zrobię, bo z powodu wzmożonej aktywności
nie mam czasu na pisanie. Za to mam nadzieję, że w święta i tuż
po nich odbiję to sobie z nawiązką. Do tego czasu spróbuję
napisać po jednym poście dziennie, choć i to teraz dla mnie wyzwanie nie lada.
Zacznę od książki, która powinna
być tu od dawna, a przynajmniej od roku: „Kiedy Święty Mikołaj
spadł z nieba” Cornelii Funke. To lektura, na którą
wypatrzyłyśmy w zeszłym roku w bibliotece. Twarda okładka z
czerwono złotymi akcentami wizualnie bardzo dobrze się wpisuje w
świąteczne standardy, a tu jeszcze pojawia się na niej renifer.
Środek też niezły – 174 strony, na których jest sporo tekstu,
ale też wiele ilustracji i to nie takich zwykłych a la Disney, ale
obrazków ołówkowych.
Na małe co nieco o tej książce zapraszam na mój blog.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz