W sobotę wybrałam się z juniorami oraz ich ciocią do kina na "Artur ratuje Gwiazdkę". Nie na wersję 3D ponieważ moje pociechy a przede wszystkim ja nie mamy cierpliwości do niewymiarowych, często już podniszczonych, wymagających ciągłego poprawiania, spadających z nosa okularów 3D. I tu juz mi ten postęp techniczny nie pasuje. Nie pasuje mi też w konwencji mikołajowej. Jak to? To Mikołaj lata czymś co od sań przypomina bardziej Enterprise- statek kosmiczny rodem ze Star Trek? To Mikołaj ma do dyspozycji legion elfów, z których jedne wyszkolone są w bezśladowym dostarczaniu prezentów niczym najlepsze elitarne brygady specjalne a druga grupa obsługuje sprzęt komputerowy w bazie jakby żywcem ze sceny filmu Apollo 13 (pod katem ilości komputerów rzecz jasna)? To Mikołaj ma bazę na biegunie północnym, której nie powstydziłyby się najlepsze agencje szpiegowskie? Spojrzałam na moich chłopców - byli zachwyceni. Zachwyceni nowoczesnością, gadżetami, trybem kryjącym Mikołajowego pojazdu. No tak to chyba stracone pokolenie, pomyślałam ... Postęp cywilizacyjny ... tak, nie uciekniemy od niego, Ale gdzie tradycja, gdzie bożonarodzeniowe przesłanie, w tej zniewolonej przez tablety i iphony z nadajnikiem GPS (podstawowe wyposażenie elfów ;-)) wigilijnej nocy?
Pomyślcie sobie jeszcze, że na północy nie mieszka sam Mikołaj z elfami i reniferami, tudzież niedźwiedziami polarnymi. O nie. Mikołaj ma żonę, ojca, syna Steve'a i syna Artura. Cała Mikołajowa pokoleniowa rodzina. Ojciec Mikołaja sam niegdyś był tym Mikołajem jest obecnie dziadkiem Mikołajem spędzającym czas na oglądaniu telewizji a u jego boku wierny acz chorobliwie wyglądający renifer obecnie również na emeryturze. Funkcja Mikołaja jest więc dziedziczona. Mikołaj, który przechodzi na emeryturę przekazuje pałeczkę synowi. I oto mamy dwóch synów: Steve o sylwetce komandosa, świetny strategik, koordynator, dość surowy z wyglądu, dla którego liczy się tylko cel czyli sprawne przeprowadzenie akcji rozdania prezentów w wigilijną noc. Nieco łagodzi ten wizerunek fikuśna i hmm zabawna bródka Steve w kształcie ... świątecznej choinki.
Jest też drugi syn - Artur. Aż trudno uwierzyć, że to syn Mikołaja. Szczerze? Większej ofermy to dawno nie widziałam ;-) Zawsze wchodzi w to co nie powinien, zderza z tym co nie powinien, jest niezgrabny, fajtłapowaty, w dodatku uczulony na wszystko łącznie ze śniegiem. Chodzi w porozciąganym swetrze (moje marzenie) i świecąco grających świątecznych bamboszach. I pytam się co z tego? W końcu jak tytuł mówi: Artur ratuje Gwiazdkę ...
Czy jest tak super wszystko ekstra? Akcja wigilijna wspomagana komputerowo przebiega z zegarmistrzowską precyzją. Czyżby? Coś jednak się psuje, psuje się już podczas świątecznej kolacji w rodzinie mikołajowej. Widzimy starcie i przepychanki trzech pokoleń Mikołajów (Steve oczywiście uważa się za następcę Mikołaja), nawet w czasie zabawy w grę planszową wyrywają sobie pionek Mikołaja z rąk. Jakoś tak pomyślałam, że to nie przystoi Mikołajowej rodzinie. Więc wszyscy się kłócą oprócz stoickiej pani Mikołajowej i Artura. Bo Artur jest prostolinijny, dobroduszny, tak sympatyczny że, chciałoby się go uścisnąć. I to Artur jako jedyny przejmuje się, faktem, że jak się okazuje, jedno dziecko z wielomilionowej liczby dzieci nie otrzyma prezentu ... ponieważ jak to bywa w wielkiej korporacji, wśród zamieszania, jeden z prezentów nie dociera do pewnej dziewczynki lecz zostaje w bazie. Dla Steve'a to tylko "dopuszczalny margines błędu", Mikołaj przyznaje mu rację. A co robi Artur? Werbuje dziadka ex-Mikołaja, za jego namową czy też podstępem, wykradają stare sanie, w minutę tresują renifery, i przypominają wszystkim co to jest magiczny pył. Pojawia się też przesympatyczna postać Elfki Bryony, która uczestniczy w tej karkołomnej podróży. Bo przecież każde dziecko jest ważne. Zacytuję jednego z elfów: " Jak to jedno dziecko się nie liczy, co to jakaś antymateria?". Każde dziecko się liczy. Bez wyjątku. Ale do świtu zostały tylko dwie godziny. Mission impossible? Kibicowałam razem z moimi synami aby ta misja sie udała i choć Artur z dziadkiem i Bryony nieźle namieszali to .... ach musicie sami się dowiedzieć.
Bajka jest świetną propozycją dla wspólnego przedświątecznego wypadu do kina. Film jest mądry, dokładnie ukazuje te wartości, które powinny się dla nas liczyć. Wartka akcja nie pozwala się nawet na chwile nudzić. A dawka humoru to prawdziwa megaporcja.
Czy tak naprawdę chodzi o to, że nowoczesność przegrywa z tradycją czy odwrotnie? Chyba nie. Globalizacji nie unikniemy, postępu technicznego też. Ale tylko ten wygrywa w tym wszystkim, kto jednak dostrzega innych jak wartą uwagi jednostkę, kto szanuje innych. To też kolejna bajka, która pokazuje, że trzeba wierzyć w swoje siły, a to jest dla mnie i moich pociech bardzo ważne ... Póki co, nie chcą oni wysyłać listu do świętego Mikołaja za pomocą smsa czy maila ;-)
Poniżej zwiastun ale nie ten z polskim dubbingiem (przyznaję, że dubbing bardzo udany) lecz wersja z napisami ;-)
Może być ciekawa zabawa :-)
OdpowiedzUsuńMożliwe, że się skuszę ;)
OdpowiedzUsuńOjjj, ale mam ochotę wybrać się na ten film... ehhh.
OdpowiedzUsuńJa też już byłam i polecam również :)
OdpowiedzUsuń