"Wigilie polskie" zapowiadały się początkowo równie atrakcyjnie jak wycieczka zakładowa do Huty Katowice. Na początek bowiem Autorka zasypuje nas wspomnieniami ze swoich Wigilii lat dziecinnych, a chwilę później serwuje nam krótka historię kolędy polskiej. We wspomnienia, choć pełne uroku, ciężko mi było się wczuć, kolęd natomiast lepiej słuchać (a jeszcze lepiej śpiewać), niż je czytać. Choć i w tej dziedzinie trafiły się ciekawostki, jak ptasie kolędy Stanisława Herakliusza Lubomirskiego (czasy Sobieskiego), bożonarodzeniowe hymny Kochanowskiego (okazały się zbyt monumentalne, żeby zawędrować pod strzechy - ostatecznie kto chciałby śpiewać monumentalną kolędę?), jak również fakt, że większość aktualnie najpopularniejszych pieśni bożonarodzeniowych na początku XIX wieku uważana była za ... niepoważną i nie była zalecana w liturgii.
Wszystko się zmieniło, gdy dobrnęłam wreszcie do części mickiewiczowskiej. Wigilia dla naszego wieszcza była szczególną datą, gdyż, jak może niektórzy pamiętają, był on łaskaw tego dnia przyjść na świat, w dodatku rodzice nadali mu imię Adama (imieniny 24/12), więc poeta do końca życia był skazany na łączenie uroczystości.
Często zdarzało się zatem, że 24/12 był nie tylko okazją dla jego rodziny i znajomych nie tylko do świętowania wigilii Narodzenia Pańskiego, ale także fetowania samego Adama.
Z większości tych spotkań, przynajmniej od czasów studenckich, zachował się bogaty materiał wspomnieniowy. Barbara Wachowicz miała więc sporo okazji, aby zaprosić nas na spacer śladami Adama Mickiewicza... od Wigilii do Wigilii.
Wiele z tych spotkań trafiło na karty literatury w tym najsłynniejsze: wigilia 1823 (w "celi Konrada"), utrwalona na kartach trzeciej części "Dziadów" oraz feta na cześć Mickiewicza z 1840, której echa znajdziemy u Słowackiego w "Beniowskim".
Najciekawsze było jednak samo życie Mickiewicza - charyzmatycznego młodego człowieka chronionego przed życiowymi przykrościami przez jego talent poetycki (i ludzi, którzy potrafili go docenić). Jak już nawet wyrok za konspirację - to dzięki solidarnej postawie kolegów - z rekordowo niskim wyrokiem. Zesłanie - nie na Syberii, a na Krymie, zresztą dzięki wsparciu rosyjskich arystokratów (również wielbicieli jego poezji) dość szybko zakończone. Z łatwością odnajdywał się w wyższych sferach (których przychylność miała jednak swoje granice, żaden z wysoko ustosunkowanych nie chciał wydać za niego swojej córki). Fanek miał pewnie nie mniej niż współczesny celebryta, w dodatku wiele z nich okazywało swój zachwyt w sposób czynny. Nawet to, że nie spieszył się do Powstania Listopadowego jakoś mu wybaczono, wielu uważało, że szkoda by było, gdyby taki talent padł od zabłąkanej kuli.
A do tego w regularnych odstępach czasu wypluwał kolejne arcydzieło.
I nagle ta złota passa się skończyła. Nie wiadomo, czy przyczyniły się do tego troski rodzinne, czy może toksyczna fascynacja Towiańskim, w każdym razie "wiek męski- wiek klęski" stał się faktem i wieszcz używał pióra co najwyżej do napisania kolejnego artykułu bądź wykładu.
Ciekawe, czy jest jakieś wyjaśnienia, dlaczego tak a nie inaczej potoczyły się losy wieszcza na drogach literatury?
"Wigilie Polskie" maję jednak także trzecie dno. Zza historii pewnego poety wyłania się los całego pokolenia, pierwszego wychowanego (a często i urodzonego) pod zaborami, pierwszego z licznych "straconych pokoleń". Brak własnego państwa dramatycznie ograniczył ich możliwości życiowe. Próby niezależnej aktywności często kończyły się zesłaniem, przedwczesną śmiercią, konfiskatami, przymusową emigracją. Jeśli kariera, to raczej za granica (Domeyko).
Nie mogę wyjść z podziwu, że po ponad stu latach takiej obróbki, nad Wisłą jeszcze ktokolwiek mówi po polsku.
Polecam tę nietypową świąteczną lekturę.
Wszystko się zmieniło, gdy dobrnęłam wreszcie do części mickiewiczowskiej. Wigilia dla naszego wieszcza była szczególną datą, gdyż, jak może niektórzy pamiętają, był on łaskaw tego dnia przyjść na świat, w dodatku rodzice nadali mu imię Adama (imieniny 24/12), więc poeta do końca życia był skazany na łączenie uroczystości.
Często zdarzało się zatem, że 24/12 był nie tylko okazją dla jego rodziny i znajomych nie tylko do świętowania wigilii Narodzenia Pańskiego, ale także fetowania samego Adama.
Z większości tych spotkań, przynajmniej od czasów studenckich, zachował się bogaty materiał wspomnieniowy. Barbara Wachowicz miała więc sporo okazji, aby zaprosić nas na spacer śladami Adama Mickiewicza... od Wigilii do Wigilii.
Wiele z tych spotkań trafiło na karty literatury w tym najsłynniejsze: wigilia 1823 (w "celi Konrada"), utrwalona na kartach trzeciej części "Dziadów" oraz feta na cześć Mickiewicza z 1840, której echa znajdziemy u Słowackiego w "Beniowskim".
Najciekawsze było jednak samo życie Mickiewicza - charyzmatycznego młodego człowieka chronionego przed życiowymi przykrościami przez jego talent poetycki (i ludzi, którzy potrafili go docenić). Jak już nawet wyrok za konspirację - to dzięki solidarnej postawie kolegów - z rekordowo niskim wyrokiem. Zesłanie - nie na Syberii, a na Krymie, zresztą dzięki wsparciu rosyjskich arystokratów (również wielbicieli jego poezji) dość szybko zakończone. Z łatwością odnajdywał się w wyższych sferach (których przychylność miała jednak swoje granice, żaden z wysoko ustosunkowanych nie chciał wydać za niego swojej córki). Fanek miał pewnie nie mniej niż współczesny celebryta, w dodatku wiele z nich okazywało swój zachwyt w sposób czynny. Nawet to, że nie spieszył się do Powstania Listopadowego jakoś mu wybaczono, wielu uważało, że szkoda by było, gdyby taki talent padł od zabłąkanej kuli.
A do tego w regularnych odstępach czasu wypluwał kolejne arcydzieło.
I nagle ta złota passa się skończyła. Nie wiadomo, czy przyczyniły się do tego troski rodzinne, czy może toksyczna fascynacja Towiańskim, w każdym razie "wiek męski- wiek klęski" stał się faktem i wieszcz używał pióra co najwyżej do napisania kolejnego artykułu bądź wykładu.
Ciekawe, czy jest jakieś wyjaśnienia, dlaczego tak a nie inaczej potoczyły się losy wieszcza na drogach literatury?
"Wigilie Polskie" maję jednak także trzecie dno. Zza historii pewnego poety wyłania się los całego pokolenia, pierwszego wychowanego (a często i urodzonego) pod zaborami, pierwszego z licznych "straconych pokoleń". Brak własnego państwa dramatycznie ograniczył ich możliwości życiowe. Próby niezależnej aktywności często kończyły się zesłaniem, przedwczesną śmiercią, konfiskatami, przymusową emigracją. Jeśli kariera, to raczej za granica (Domeyko).
Nie mogę wyjść z podziwu, że po ponad stu latach takiej obróbki, nad Wisłą jeszcze ktokolwiek mówi po polsku.
Polecam tę nietypową świąteczną lekturę.
Nooo, to mnie zaciekawiłaś ;)))
OdpowiedzUsuńAvo_lusion,
OdpowiedzUsuńwygląda na to, że to coś dla Ciebie:).