Co rok czytam przynajmniej jedną książkę bożonarodzeniową, i
co rok nie ma po tym śladu na blogu wyzwaniowym. Czas się zrehabilitować.
Opowieść rozpoczyna się w Wigilię Bożego Narodzenia. Ruby wraz z przyjaciółką
wybiera drogi prezent dla swojego męża. W oczekiwaniu na jego powrót z pracy
robi ostatnie przedświąteczne porządki. W międzyczasie odbiera telefon od
Jonathana, który powiadamia ją, że musi jeszcze zawieźć klientowi dokumenty.
Nietrudno przewidzieć, czym to się skończy…
Książka ma chyba wszystkie wady
czytadeł: jest przewidywalna, z drętwymi nieraz dialogami, chwilami
pretensjonalna i banalna. Mogłabym też zarzucić jej niepoważne potraktowanie
poważnego tematu. Ale mimo to okazała się całkiem niezłym remedium na ponurą
aurę za oknem. Zawiera sporą dawkę humoru oraz kilka życiowych rad, jakby
żywcem wyjętych z kobiecego czasopisma. Dodatkowy bonus to zaskakująca – jak na
ten gatunek – liczba momentów oraz elementy science–fiction (pielęgniarka w
szpitalu przynosząca położnicy i jej przyjaciółce herbatę i ciasteczka).